ROZDZIAŁ V - Rey

Był rześki poranek, a on już od wielu godzin siedział nad brzegiem morza na wystającej półce skalnej. Znalazł to miejsce niedawno i od tamtego czasu zawsze tam przychodził, gdy musiał poukładać myśli. Choć była to prywatna wyspa rodziny René, Rey zdążył ją już polubić. Nie dlatego, że była piękna, choć niewątpliwie tak uważał, ale dlatego, iż patrząc na fale morskie czy choćby roślinność, odzyskiwał spokój ducha. Wszystko wokół wydawało się być subtelnie pogodzone z przebiegiem życia. Widział jakąś chłodną determinację w stale rozbijającej się o skały wodzie, a w drzewach wytrwałość w walce z żywiołami. Każdy podmuch wiatru wydawał się zdmuchiwać jego wszystkie zmartwienia, jakby chciał mu ulżyć. A teraz miał stąd wyjechać...
Poprzedniej nocy wszystko potoczyło się tak szybko. René i Rey przyjechali, by porozmawiać z ojcem. Jak się okazało, trafili akurat na początek wystawnego przyjęcia dla pracowników firmy pana Lavir. Był zaskoczony tak nagłą wizytą syna, lecz powitał go wylewnie, co wyraźnie nie leżało w jego naturze. Rey nauczył się rozpoznawać takie rzeczy. René przedstawił Rey'a jako jednego z licznych przyjaciół, na co pan Lavir zareagował oczywiście bardzo entuzjastycznie. Zakłamany dupek, pomyślał. Szkoda, że świętej pamięci pani Lavir wybrała sobie tak zakłamanego męża.
A no właśnie... Poszli w trójkę do biura, by porozmawiać: on, René i Oscar - ojciec René. Ten ostatni z początku myślał, że chodzi o coś błahego, jednak wkrótce przekonał się, jak bardzo się mylił. Gdy bracia wytłumaczyli mu sytuację, dostał szału. Cała jego przeszłość powróciła i mogła zaważyć na wszystkim, co teraz posiadał. René nigdy nie widział takiej furii u ojca. W ogóle rzadko pokazywał jakiekolwiek uczucia. Kazał synom się wynosić i zagroził, że jeśli komukolwiek o tym powiedzą, zniszczy im życie na wszelkie możliwe sposoby. René wiedział, że to nie czcze gadanie, bowiem widywał już osoby czy firmy, które się naraziły Oscarowi Lavir - szybko traciły na znaczeniu albo w ogóle z czasem traciły cały swój dorobek. Postanowił porozmawiać z nim na osobności kolejnego dnia, gdy opadną emocje. W końcu przecież był jego synem, tylko on jeden mógł na to coś poradzić. Rey powiedział mu, że ulotni się na kilka godzin i wróci rano, gdy ułóży jakiś dalszy plan w związku z tą sytuacją.
Teraz myśli Rey'a krążyły wokół faktu, że jest bezsilny. Przecież nie może zmusić ojca, by zaakceptował fakt posiadania drugiego syna. Spojrzał na skórzaną opaskę z ćwiekami, którą od zawsze nosił na ręku. Dlaczego? Próbował sobie przypomnieć, ale nie mógł. Wiedział tylko, że pod nią na skórze widoczny jest tatuaż. Miał silne przeczucie, że musi go ukrywać. Było w tym coś niepokojącego. Przestudiował wiele stron internetowych w poszukiwaniu jego znaczenia. Jak się dowiedział, była to Triquetra, która znaczyła pojednanie z naturą lub zasadę: "Cokolwiek zrobisz, wróci to do ciebie z potrójną siłą".
Przyszedł mu do głowy tylko jeden pomysł, choć dość ryzykowny. Postanowił, że najpierw omówi go z René. W takim razie chyba pora wracać, pomyślał niemal ze smutkiem.

☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆

- A więc zgodził się mi pomóc, jeśli nic nie powiem twojej rodzinie czy komukolwiek?
- Na to wygląda. Może i potrafi być okrutny i nieustępliwy, ale nigdy nie złamał słowa - próbował go pocieszyć René.
- Skoro tak mówisz... - Rey nie potrafił ukryć wyrazu rozczarowania na twarzy. - Ja... Po prostu chyba chciałem wierzyć, że choć trochę się ucieszy, że będzie mu zależeć... - westchnął i zamilkł na chwilę.
- Musisz mu dać trochę czasu.
- Obchodzi go tylko skrywanie tego 'niefortunnego' faktu przed światem.
René pokręcił głową z rezygnacją.
- Zresztą, co im teraz powiemy? To znaczy twojej rodzinie? - zainteresował się Rey. - Przecież prędzej czy później będą chcieli się dowiedzieć, kim jestem i dlaczego tyle czasu spędzam z tobą.
- Ja... Ojciec twierdzi, że najlepiej, jeśli będziesz mówił część prawdy. Że twoja mama umarła, a ojca nie znasz... - chłopakowi nagle zaschło w gardle.
- Ej... Przepraszam, że cię w to wszystko wyciągnąłem - Rey przeczesał nerwowo włosy ręką, po czym podniósł się z miejsca. - Jeśli chcesz, mogę zniknąć, obiecuję, że nie zobaczysz mnie więcej, jeśli...
- Nie - przerwał mu brat. - To nie ma sensu. Co się stało, to się nie odstanie i wątpię, że może to coś naprawić. Zresztą... Chciałbym cię lepiej poznać. Co powiesz na to, żeby zamieszkać ze mną? Mógłbyś uczyć się w pobliżu, no i... - nie wiedział, co jeszcze może powiedzieć, jednak Rey'owi najwyraźniej to wytarczyło.
- Czemu nie? - rozpromienił się na krótki moment, aż przypomniał sobie o jego dawnej opiekunce. - Ale co będzie, no wiesz, z koleżanką mojej mamy? Stała się dla mnie jak ciotka, nie chciałbym jej teraz opuścić.
- Nie martw się, młody. Ja się tym zajmę - uśmiechnął się do niego René.
Braci pierwszy raz od kilku dni ogarnęła nadzieja na lepsze jutro. Spojrzeli po sobie i już każdy z nich wiedział, że się dogadają. Byli tego niemal pewni, w końcu byli braćmi.

☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆

Rey był tego dnia w bardzo dobrym humorze. Od rana nucił pod nosem swoje ulubione piosenki. Gdy tylko upewnił się, że René nie ma dla niego żadnych zadań, wsiadł na swój ukochany motor i z impetem ruszył przed siebie.
Uwielbiał to uczucie panowania nad własnym losem. Pęd i adrenalina - to sprawiało, że odżywał. Miał zawsze to dziwne uczucie, że porusza się szybciej nawet od czasu. Pędził przez polany, przez las, wzdłuż rzeki, aż w końcu zatrzymał się na występie, gdzie woda spadała w dół, tworząc dość wysoki wodospad.
To był wspaniały widok. Woda błyszczała w świetle słońca jak tysiące kryształów, a trawa wokół miała soczysty, jasnozielony kolor, który przypominał bardziej obraz niż rzeczywistość. Ptaki cicho śpiewały, dodając miejscu uroku.
Rey lubił od czasu do czasu przebywać sam ze sobą na łonie natury. Mógł wtedy odpocząć od zgiełku miasta, obserwować zwierzęta i najzwyczajniej w świecie poleżeć na trawie bez żadnych zmartwień na głowie. Zszedłszy z motoru, wyciągnął z plecaka koc, który od razu rozłożył na ziemi. Po chwili w tym samym miejscu znalazł się ręcznik, koszulka i spodnie chłopaka, a on sam stanął tuż przy wodospadzie. Zerknął na stanowczo zbyt gorące słońce. Na horyzoncie ani żywego ducha. Zamyślił się na krótką chwilę, po czym skierował spojrzenie pod swoje stopy i... skoczył.
Lot trwał zaledwie chwilę. Rey poczuł mocne uderzenie. Moment zanurzenia wywołał lekki szok, mimo iż był na to przygotowany. Gdy wypłynął na powierzchnię, odetchnął głęboko, jakby dawno go nie próbował. Z uśmiechem na twarzy, powoli, bez pośpiechu, wyszedł z wody. Wystawił twarz do słońca, przeczesując włosy ręką.
Gdy chciał już wracać w miejsce, gdzie rozłożył rzeczy, coś zwróciło jego uwagę. Ptaki nagle ucichły, by zaraz z wielkim jazgotem uciec w popłochu. Rey rozejrzał się, lecz niczego nie dostrzegł. Wzruszył ramionami i ruszył szybkim krokiem w kierunku polany na szczycie wodospadu. Instynkt podpowiadał mu, żeby uciekał jak najszybciej. Słońce zaszło za chmury, zrobiło się nieco chłodniej. Chłopak usłyszał za plecami ryk dużego zwierzęcia i z zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że... rozumie go.
"Stój!" - wołał niedźwiedź. Młodzieniec momentalnie przystanął, nie dowierzając jednak swoim zmysłom. "To moje terytorium!" - ryczał zwierz.
- Mówisz do mnie? - zapytał zdumiony Rey.
Zwierzę opadło na cztery łapy i przekrzywiło głowę zdziwione. "Rozumiesz mnie?" - rozległo się w głowie chłopaka. Ten popatrzył szeroko otwartymi oczami. Mimo setki myśli, zachował spokój. Zupełnie nieświadomie podszedł kilka kroków w stronę osobliwego rozmówcy.
- Czy ja śnię? - wyślizgnęło mu się.
Niedźwiedź, jak gdyby nigdy nic, odwrócił się i cofnął do lasu. Teraz Rey był jeszcze bardziej skołowany. Nagle zdał sobie sprawę, że skóra na nadgarstku zaczęła go mrowić. Wręcz nie mógł uwierzyć oczom, gdy spostrzegł, że znak na ręce jarzył się delikatnym, błękitnym światłem.
- Triquetra - rozległ się nieznajomy głos.
Rey podniósł wzrok i obrócił się w kierunku obcej osoby, a raczej skrzata.
- Tak - odpowiedział. - Kim jesteś? Czy ja śnię?
- Ciekawe, że wy, ludzie, nie możecie wymyśleć czegoś bardziej kreatywnego. No wiesz, ciągle te same pytania: kim jesteś, co tu robisz, czego chcesz... A może zapytasz mnie, jakim cudem rozmawiasz z miśkiem, skąd pochodzę, czym przyprawiam zupę albo czy powinieneś się w coś ubrać?
Po tych słowach chłopak wyglądał na maksymalnie skonsternowanego, mimo wszystko z lekkim onieśmieleniem zapytał:
- No więc... czym przyprawiasz zupę?
- Galangalem. Ciekawa roślina, powinieneś kiedyś spróbować - przybysz uśmiechnął się z rozbawieniem. - No widzisz? Czy rozmowa ze mną nie jest teraz bardziej interesująca?
Widząc, że niczego w ten sposób nie osiągnie, skrzat porzucił próbę wprowadzenia do swojej pracy lekkiego urozmaicenia i przeszedł do rzeczy:
- W każdym razie jestem twoim skrzatem-opiekunem. Moim domem jest Felania, do której zaraz się przeniesiemy. Gotowy?
- Zaraz, czekaj, nie! - próbował protestować Rey, ale skrzat zdążył już go złapać za ramię.
Chłopakowi zrobiło się ciemno przed oczami. Po chwili runął jak długi na ziemi w innym wymiarze, tracąc przytomność.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ROZDZIAŁ VII - Rey

ROZDZIAŁ I - René

ROZDZIAŁ X - Aylin