ROZDZIAŁ III - Aylin

Aylin od razu po przebudzeniu przypomniała sobie poprzedni dzień, kiedy to dowiedziała się o pojmaniu swojej ukochanej babci przez ludzi nazywających siebie Plemieniem Morte. Wstała, umyła się i szybko włożyła na siebie pierwsze lepsze ubranie: jeansy z dziurami i bluzkę na ramiączkach, do tego bluza i już chwilę później pocierała szafir, który otrzymała od skrzata z lasu.
Ano właśnie - do Aylin poprzedniego wieczoru dotarł skrzat z wiadomością. Dziewczyna w pierwszym odruchu chciała sprawdzić na własne oczy, co się dzieje. Jednak rzeczowy ton kuriera ją powstrzymał. Stwierdziła, że sama pewnie by nie przeżyła nocy, udając się do domu babki, skoro mogli tam być niebezpieczni ludzie. Po prostu bardziej rozsądnym wydawało jej się słuchać poleceń po raz pierwszy spotkanego osobnika - ot tak, bo miał rację. I większe szanse na przeżycie, gdyż wyglądał na osobę doświadczoną w tych sprawach. Oczywiście o ile można w ogóle specjalizować się w odnajdywaniu ofiar porwania.
Zmartwiona, ale też pełna podejrzeń, Aylin nie spała tej nocy długo, ledwie dała radę zamknąć oczy na godzinkę czy dwie tuż nad ranem. A gdy tylko wzeszło słońce, przygotowała się do wyjścia i potarła szafir, jak kazał skrzat. Swoją drogą, kamień miał piękny kolor. Głęboka barwa sprawiała wrażenie, jakby się patrzyło w nocne niebo, na którym nie zdążyły się jeszcze pojawić gwiazdy. Dziewczynę zafascynował on do tego stopnia, że nie zauważyła pojawienia się niezwykłego gościa.
- Wezwałaś mnie! - z entuzjazmem zaczął rozmowę skrzat. - Nie żebym cię nie śledził, obserwowałem cię cały czas. Bez twojej zgody w sumie niewiele mogę zrobić, ale na całe szczęście mnie posłuchałaś. Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Tak, tak. Przepraszam, już się skupiam.
- No więc jak mówiłem... - skrzat, zauważając, że dziewczyna nawet na niego nie patrzy, zabrał jej szafir.
- Hej, oddaj mi to!
- Wykluczone! Spełniło swoje zadanie, więc mogę to zabrać. Poza tym to moje narzędzie pracy, bez szafirów ani rusz! Nie mogę ci go tak po prostu dać, przecież nie mam tego na pęczki! - oburzył się.
- Dobrze już, dobrze. Jest twój.
Skrzat skinął głową, po czym schował swój drogocenny przedmiot do sakiewki.
- Tak... Więc... Co z moją babcią? - Aylin skierowała swoje myśli w kierunku nurtującego ją problemu.
- Znajdziemy ją.
Ton głosu kuriera nie pozostawiał złudzeń - był całkowicie pewny tego, co mówił. Ale dziewczyna mu nie ufała. Owszem, doszła do wniosku, że może mieć ważne informacje, ale nigdy wcześniej go nie widziała. Zresztą nie widziała żadnego skrzata. Jej babka opowiadała o wymiarach magicznych i żyjących w nich istotach, ale Aylin wolała się zbytnio nad tym tematem nie rozciągać - w końcu czekała tylko na dogodny moment, by móc zablokować magiczne moce. Wolała nie przywiązywać się zbytnio do myśli, że gdzieś tam czekają fascynujące rzeczy do odkrycia.
- Musisz mi udowodnić, że mogę ci zaufać. Póki co nigdzie nie pójdę - oświadczyła.
Skrzat skinął głową z aprobatą. Pomyślał, że dziewczyna nie jest w ciemię bita.
- Maria Redwood, twoja babcia, wysłała mnie tu, tuż przed tym, jak ją zabrali. Przykro mi, nic nie mogłem zrobić - w jego głosie pobrzmiewał smutek. - Ale przekazała mi imię, które podobno tylko ty znasz. Przecinek.
Owszem, Aylin wiedziała, o kogo chodzi. A raczej o co chodzi, bo było to najzwyczajniej imię babcinego kota. Nikt nie przywiązywał do niego zbytniej wagi, bo w zasadzie i tak niewielu ludzi odwiedzało starą kobietę.
- No. A teraz do rzeczy. Złap mnie za rękę.
Aylin niepewnie chwyciła tego dziwnego osobnika za ramię. Już chciała zadać pytanie, gdy poczuła lekki zawrót głowy. Przymknęła na chwilę oczy, by pozbyć się mgiełki, która niespodziewanie przyćmiła jej wzrok i nagle spostrzegła, że jest w zupełnie innym miejscu.
Wokoło rosły same wysokie drzewa jak w lesie, ale jakimś nietypowym. Na ziemi nie leżała ani jedna gałązka, za to całe podłoże pokrywała zieloniutka trawa. Ona też nie była zwyczajna - pachniała kwiatami. Co dziwniejsze, kwiatów nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Nad Aylin zaśpiewał przedziwny ptak - miał czerwone pióra, krótki dziób, długi ogon i coś na kształt irokeza na czubku głowy. A głos miał cudowny, upajający. Dziewczynie nagle zrobiło się błogo i jedyne, co ją teraz obchodziło, to sen. Skrzat, widząc, jak na nią działa śpiew stworzenia, odciągnął Aylin trochę dalej i posłużył się czarem trzeźwiącym. Od razu się ocknęła:
- Co się stało? - zapytała, nie rozumiejąc, skąd wzięło się to nagłe otępienie.
- To śpiew ptaka tak na ciebie zadziałał.
- Jak to? A gdzie my właściwie jesteśmy?
- W równoległym wymiarze. Jako skrzat-opiekun mogę poruszać się właściwie wszędzie, dokąd potrzebuję.
- Skrzat-opiekun? A kim ty się opiekujesz? - zapytała sceptycznie.
- Tobą, to chyba oczywiste - machnął ręką, jakby musiał coś tłumaczyć ciekawemu dziecku.
- No pięknie. Teraz jeszcze mam opiekuna, o którym nic nie wiem.
Aylin skrzyżowała ręce, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. W końcu zdecydowała się dowiedzieć jak najwięcej:
- Masz w ogóle jakieś imię? I od jak dawna mnie szpiegujesz?
- Jestem Guardian. Obserwuję cię, od kiedy twoja moc zaczęła się ujawniać.
- Ach tak... Czyli masz za zadanie sobie na mnie patrzeć? Trochę marna fucha. Tym bardziej, że ja się na to ani trochę nie godzę.
- Nie musisz. Jestem przydzielony przez Radę Ochrony, a nie zatrudniony przez ciebie. Mam cię bronić, aż opanujesz moc, przed wszystkimi magicznymi zagrożeniami, czy tego chcesz, czy nie.
- A jeśli jakiś CZŁOWIEK będzie chciał mnie zabić?
- Błagam cię...
Guardian popatrzył na nią z politowaniem, po czym odpowiedział:
- Ludzie NIE są problemem, wystarczy ich odstraszyć. Co innego gobliny czy członkowie Plemienia Morte. Takich trzeba zabić, żeby się ich pozbyć.
- Acha... Zabiłeś kogoś w mojej obronie? - zapytała niepewnie, nie wiedząc, czego się po nim spodziewać.
- Nie raz i nie dwa. Na młode Bénie bez umiejętności kontroli mocy łatwo napaść. Coś jeszcze? Bo jeśli nie, to mamy księgi do odszukania.
Dziewczynie, która zdążyła na moment zapomnieć o przykrej sytuacji, wcale nie podobał się ten powrót do rzeczywistości. Ale jak trzeba, to trzeba. Pokręciła głową. Guardian poprowadził ją ścieżką na skraj dużej polany, na której środku splecione gałęzie, jakby wyrastające z ziemi, ukształtowały swego rodzaju bramę. Za ową bramą Aylin zobaczyła dom babci. Powybijane okna i wyłamane drzwi przedstawiały tragiczny widok. Dziewczynie bezgłośnie popłynęła samotna łza, którą ta mimochodem wytarła wierzchem dłoni. Obraz się zmienił. Stary dąb, pod którym babcia lubiła siedzieć latem ze swoim kotkiem i wnuczką, zajaśniał srebrzystym światłem i rozchylił się, ukazując mały otwór, w którym coś pobłyskiwało. Widok zniknął, a na czarnym tle ukazał się zwój. Wyglądał tak realistycznie, że Aylin sięgnęła po niego, chcąc się przekonać, czy jest prawdziwy... Z zaskoczeniem uznała, że może go dotknąć, a nawet wyciągnąć! Gdy tylko zwój znalazł się na zewnątrz, brama zniknęła. Guardian podszedł zdziwiony do dziewczyny i oboje w milczeniu przyglądali się przedmiotowi. Był zapieczętowany.
- To magiczna pieczęć - zauważył skrzat. - Ten rodzaj może otworzyć tylko określona przez nadawcę sytuacja.
- No to brawo. Co ja mam z tym zrobić?
- Najpierw to mi może opowiedz, co widziałaś w zwierciadle.
- Ty nie widziałeś?
- Nie, obraz był przeznaczony dla ciebie
A to ciekawe, pomyślała Aylin.
- Jak to działa?
- Nie mam czasu teraz ci tłumaczyć całej magiologii. Na zrozumienie podstaw trzeba kilku lat, a co dopiero zaklęć takich, jak te!
- No dobrze, spokojnie, tylko spytałam!
- Ach, ci nowicjusze... Poszłabyś do ASM i by było po kłopocie... A tak ciągle zadajesz pytania.
- Co to jest ASM?
- No jak to? Akademia Sztuki Magicznej oczywiście.
- Oczywiście... - wymamrotała dziewczyna.
- Dobra, to gdzie idziemy?
- Myślałam, że ty mi powiesz.
- To ty dostałaś zwój, więc musisz wiedzieć, co go otwiera. To musi być coś związanego jednocześnie z tobą i twoją babcią.
Aylin zmarszczyła brwi. Niby skąd miała wiedzieć, co go otwiera? Pierwszy raz miała coś takiego w ręku! Nic to, zwój później. Teraz muszę iść do domu babci i sprawdzić, co jest zniszczone, a co mogę jeszcze uratować. W brzuchu poczuła niemiłe uczucie zdenerwowania. Mam nadzieję, że przynajmniej Przecinek ocalał...

☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆

Dom był zrujnowany. Okna powybijane, drzwi wyważone, meble w kawałkach... Aylin wolała nie myśleć, co się tu stało. Tylko coś czarnego żałośnie skomlało w kącie, schowane pod opartym o ścianę kawałkiem drewna.
- Przecinek! - krzyknęła z radości dziewczyna, widząc kota brudnego i wystraszonego, ale całego.
Popatrzył na nią czujnym wzrokiem, na co ona przykucnęła i powiedziała z uśmiechem:
- No chodź do mnie, kochany urwisie.
Zwierzak od razu wyszedł z kryjówki i wskoczył jej na kolana. Rozczulona Aylin przytuliła go do siebie.
- To ty? - zapytał Guardian stojący obok. Trzymał w ręku zdjęcie.
- Tak, to ja z babcią pod starym dębem. Zasadziła go jej matka. Bardzo lubiłyśmy tam przesiadywać... - urwała, gdyż uświadomiła sobie, że może nigdy więcej nie znaleźć się z tą kochaną staruszką pod ich ulubionym drzewem.
- Nie martw się, znajdziemy ją - próbował ją pocieszyć skrzat. - To potężna Bénie, będzie wiedziała, jak o siebie zadbać.
- Mam nadzieję...
Dziewczyna wzięła ze zniszczonego domu kilka rzeczy, które dało się uratować. Były to przede wszystkim książki, ale też porcelanowy kubek ze znakiem zapytania, zdjęcia rodzinne, a także babcina szkatułka, którą sędziwa kobieta mocno kochała. Przecinek oczywiście podreptał za Aylin, co wywołało u niej wyraz rozczulenia na twarzy. Kochała tego kota i gdyby ten sam nie poszedł za nią, wróciłaby po niego. Guardian przeniósł ich razem do domu Aylin, by się upewnić, że nikt go nie śledzi.

☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆

Aylin siedziała na łóżku, głaszcząc kota. Od kilku dni próbowała złamać pieczęć, ale nie było to łatwe. Nawet jej skrzat-opiekun nie potrafił jej pomóc. Sama musiała znaleźć coś, jakąś sytuację, która mogła otworzyć zwój. Westchnęła i odłożyła go obok siebie na łóżko.
- No i co ja mam zrobić, Przecinku? Nie znajdę ksiąg bez tego, co jest w środku. Guardian pomaga Radzie Ochrony szukać mojej babci, a ja jedyne co mogę zrobić, to gapić się na ten nieszczęsny świstek papieru! - mówiła z rozżaleniem.
Kot wtulił się w nią i zamruczał.
- Przynajmniej ty mi zostałeś.
Przecinek podszedł do zwoju i zamiauczał, trącając go nosem. Ku zdziwieniu dziewczyny pieczęć zajaśniała i z cichym odgłosem pękła.
- Przecinek, to ty ją otwierasz! - Aylin nie posiadała się ze szczęścia.
Na papierze ukazało się staranne pismo babci. Dziewczyna przyjrzała się treści i ze zdumieniem stwierdziła, że to zaklęcie z użyciem pyłu księżycowego.
O, światło, przybądź do mnie,
O, mocy, zaczerpnij sił,
Niech świat widzi, jak dumnie
Orzeł się w niebo wzbił.
Niech płetwal wodę mi da,
A ogień spali wrogów,
Niech Wielka Matka Ziemia
Wspomoże mocą przodków.
To, co dotknięte magiczną mocą,
Niech odda, co moje, srebrzystą nocą.
Przypomniała sobie jedną z lekcji babci o właściwościach niektórych roślin. Księżycowy pył, zwany srebrzystym bądź srebrnym, tak naprawdę był produkowany przez magiczny kwiat, który babka nazywała Kahn. Trzeba było tylko potrząsnąć jego kielichem, by uzyskać upragniony środek do odprawiania szczególnych zaklęć bądź rytuałów. Jednak niełatwo było go znaleźć. Kwitł tylko i wyłącznie podczas pełni w specyficznych miejscach - na polanach, na których najmocniej było czuć moc przodków Bénie. Aylin przypomniała sobie, jak babcia mówiła, że łatwo go pomylić z Syriusem - kwiatem, którego zapach usypia. Wystarczyło jeden jego płatek wrzucić do paleniska, by jego zapach rozniósł się w całym pomieszczeniu i uśpił każdą tam obecną żywą istotę. Zmarszczyła brwi, zbierając myśli. Szybko skojarzyła fakty. Stary dąb, który ukazał mi się w zwierciadle to na pewno ten niedaleko domu babci. A to musi być zaklęcie, które sprawi, że drzewo odda mi ukryte w nim księgi. W jej myśli wkradło się echo triumfu. Warto spróbować.

☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆

Odkąd Aylin znalazła księgi, minęło kilkanaście dni, już nie pamiętał dokładnie ile. Uczyła się bardzo szybko i Rada podejrzewała, że niedługo opanuje moc. Guardian miał przez to coraz więcej zmartwień. Niedługo będzie musiał przygotować dziewczynę do odbicia jej babki, co do czego wysoko postawieni w ich społeczeństwie mieli odmienne zdania. Miejsce pobytu potężnej Bénie było już znane, lecz niewielu chciało się porwać na taką twierdzę. Na dodatek Yvette od rana truła mu głowę przygotowaniami do przyjęcia członków Rady na święto lata. Do jego obowiązków należało zapewnienie bezpieczeństwa na balu. Lucie, jego żona, uważała, że Aylin nie powinna od razu być wrzucana w wir życia społeczeństwa księżyca i Guardian się z nią zgadzał. Ale kto by się sprzeciwiał Najwyższej? W końcu była przewodniczącą Wielkiej Rady. Na jej prośbę skrzat miał sprowadzić dziewczynę i przygotować na świętowanie. Oczywiście tą drugą częścią zadania musiała się zająć jego żona. Jeszcze tego brakowało, żeby wprowadzał dziewczynę w etykietę. I bez tego miał sporo na głowie.
Po zakończeniu pracy z tą właśnie myślą wrócił do domu, gdzie czekała jego ukochana małżonka. Byli z Lucie małżeństwem już od prawie trzydziestu lat. Sąsiedzi mówili o nich, że są najbardziej zgodną parą, jaką kiedykolwiek widzieli. Zresztą taka była prawda. Guardian nigdy nie mógł być zbyt długo zły na żonę. Kłócili się tylko o drobiazgi i nie trwało to długo, gdyż w którymś momencie zwyczajnie odpuszczali i znajdowali kompromis. Byli mądrymi skrzatami, w razie niebezpieczeństwa to ich dom był pierwszą przystanią bliżej mieszkających znajomych.
Guardian wszedł do domu, w którym już od progu przywitał go jakże znajomy zapach grzybowej zupy jego żony.
- Witaj, kochanie! - zawołał uśmiechnięty od ucha do ucha. - Czyżby dzisiaj moja ukochana potrawa?
- Guardian, co tak późno?! Już miałam zjeść bez ciebie - próbowała mówić z wyrzutem Lucie.
- Skarbie, wiesz przecież, że moja praca nie polega na odsiedzeniu ośmiu godzin w biurze. Czasami trzeba się poświęcić - powiedział rzeczowo, po czym pocałował ją zalotnie w policzek. - No, wybaczysz mi?
Skrzacica, widząc jego błagające oczęta, roześmiała się, a mąż jej zawtórował.
- Siadaj już, stary skrzacie. Zupa ci ostygnie - rzuciła wesoło, wskazując mu pełen talerz na stole. Od razu przysiadła się do niego, a gdy skończyli jeść, zmyli razem talerze. Później, jak to mieli w zwyczaju, usiedli ponownie do stołu z herbatą, by porozmawiać o bieżących sprawach.
- Jak tam w pracy? Yvette bardzo cię męczy?
- Nie tak bardzo jak na nią. Ale nie jest też lekko. Cały pałac aż huczy od przygotowań. Wszyscy są podnieceni zbliżającym się świętem. W dodatku rozeszła się wieść o tajemniczym gościu specjalnym, więc przy każdym poruszeniu tematu pojawia się pełno spekulacji.
- Ach, o tym już słyszałam. Ponoć o północy ma się pojawić księżycowy smok, Matka Ziemia albo nawet kochanek Yvette - z rozbawieniem stwierdziła Lucie.
Guardian pokręcił z niedowierzaniem głową.
- To niedorzeczne. Wszystkim wiadomo, że Yvette jest tak poświęcona pracy, że nawet nie miałaby czasu na takie ceregiele. Zresztą od lat nie widziano, by komukolwiek poświęciła więcej uwagi, niż to potrzebne.
- Nie bądź dla niej zbyt surowy. Może zwyczajnie nie jest gotowa? To fakt, przydałoby się jej tego typu wsparcie, ale po tym, co się stało z Rubensem... Myślę, że potrzebuje czasu, żeby się pozbierać po jego śmierci, ale już niedługo to potrwa.
- Ja bym się nigdy nie otrząsnął, gdyby to tobie się coś stało. W związku z tym nie wierzę, żeby szukała czegokolwiek oprócz zemsty na Plemieniu Morte.
- Przecież wiesz, że nigdy by się nie posunęła do czegoś takiego. Może mieć swoje osobiste urazy, ale jest zbyt mądra, żeby szukać pomsty w śmierci innych osób. Zresztą dlatego właśnie została Najwyższą, przewodniczącą Wielkiej Rady. Takiego stanowiska nie obejmuje byle Bénie, pamiętaj o tym.
- Wiem, kochanie. Powiedz mi jeszcze, proszę, co z dzieciakami?
- Zoe ciągle o ciebie pyta - na twarz skrzacicy wpłynął uśmiech. - Zresztą nie tylko ona chciałaby jeszcze raz zobaczyć szefa ochrony w pełnym rynsztunku.
- Oczywiście - roześmiał się Guardian. - Z największą przyjemnością odwiedzę was któregoś dnia przed pracą.
- Świetnie, wszystko przygotuję, już ty się nie martw.
- Dobrze. Cóż, chyba pora spać. Chodźmy do łóżka. Jutro mam ważne zadanie do wykonania.
- Chodzi o Aylin?
- Tak, muszę jej w końcu powiedzieć o decyzji Rady i przekonać, żeby się tu ze mną przeniosła.
- Nie będzie trudno, to bystra dziewczyna z tego, co wiem. Tylko dopilnuj, żeby była tu przed obiadem. Nie chcę, żeby biedaczka spędziła wieczór, zamartwiając się o siebie. A tak na pewno uda nam się porozmawiać i sprawić, żeby czuła się pewniej.
- I za to właśnie cię kocham - promienny uśmiech wykwitł na twarzy skrzata. - Dziękuję ci, Lucie.
Skrzacica przytuliła się do niego. Niedługo potem się położyli i razem odpłynęli w przyjemny sen.

☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆

Aylin spojrzała na wysoką blondynkę z długimi, prostymi włosami. To pewnie Yvette, pomyślała. Przewodnicząca Wielkiej Rady, czyli Najwyższa - najwyżej postawiona Bénie w całym Społeczeństwie Księżyca. Już sam tytuł wzbudzał szacunek. A widząc jej postać, większość zapominała języka w ustach. Tak samo było z Aylin, co zresztą nie było ani trochę dziwne. Jednak dziewczyna momentalnie wróciła do rzeczywistości i przypomniała sobie poprzedni wieczór z Lucie:
Skrzacica stała w progu i machała im na przywitanie. Guardian zdążył opowiedzieć Aylin trochę o hierarchii w społeczności księżyca, ale ta na razie dała radę ogarnąć tylko tyle, że skrzaty są niżej od Bénie, ale wykonują równie ważną pracę.
- Witaj, Aylin. Wejdź, proszę, do środka. Jesteś głodna? Zrobiłam obiad na wasze przybycie, ale skoro jesteście tak późno, to chyba już jadłaś.
- Dobry wieczór, skrzatko Lucie - powiedziała z uśmiechem dziewczyna. - Dziękuję, chętnie spróbuję waszych specjałów.
- Ależ jaka tam ze mnie skrzatka, drogie dziecko! - roześmiała się tamta. - Mam o wiele więcej lat, niż wyglądam. Albo próbujesz mnie komplementować, albo Guardian jeszcze nic ci o mnie nie powiedział. Ale od razu cię uprzedzę, mnie nie obraziłaś, lecz niektórych mogłabyś dogłębnie zranić taką pomyłką. Tutaj jest to uważane jako upokorzenie, gdyż umniejszasz czyjejś godności.
- Ojej, przepraszam. Nie miałam pojęcia! - zaprzeczyła z rumieńcem zakłopotania na twarzy.
- Nic się nie stało! Jestem pewna, że już niedługo połapiesz się w miejscowej etykiecie, a ja osobiście o to zadbam! No, siadajcie i jedzcie - mówiła skrzacica, jednocześnie podając do stołu.
Jak zauważyła Aylin, Lucie była dość szczupłą blondynką. Miała krótko obcięte włosy, charakterystyczne dla skrzatów zielone oczy i na oko jakieś 30-35 lat. Guardian też nie wyglądał na więcej, był dobrze zbudowany, był brunetem o zielonych oczach, nosił kilkudniowy zarost, a jego codzienny strój nijak nie pasował do wizerunku kochającego męża, który codziennie wieczorem wracał do żony. Stąd dziewczyna zdziwiła się, gdy skrzat wspomniał przy obiedzie, że są już małżeństwem od trzydziestu lat. No, prawie. Dowiedziała się, że ich trzydziesta rocznica przypada w tegoroczne święto lata. Lucie nie mogła mieć dzieci. Z tego powodu wybrała pracę, w której mogła się cieszyć zabawą z czyimiś pociechami - opiekowała się skrzatkami w DMS (Domu Młodych Skrzatów), gdzie kształciły się do wybranych ról społecznych. Podczas długiej poobiedniej pogawędki skrzacica wyjaśniła młodej Bénie, jak ma się zachowywać następnego dnia w pałacu przy Najwyższej i dopiero potem puściła dziewczynę spać.
Teraz w głowie Aylin rozbrzmiały wskazówki od niej: Trzymaj się prosto, nie patrz na boki. Kiedy Yvette do ciebie podejdzie, przyłóż prawą dłoń do serca, o tak. Palce proste, złączone, łokieć w linii prostej z nadgarstkiem i palcami. Pochyl głowę. Świetnie, w ten sposób wykonuje się formalny znak szacunku dla postawionych wyżej w hierarchii naszego społeczeństwa. Kiedy usłyszysz formalne powitanie, podnieś głowę. Możesz odpowiedzieć taką samą formułą lub 'I wzajemnie'. Potem możesz już opuścić rękę i przejść do rozmowy. Pamiętaj jednak o etykiecie: nie przerywaj i nie odzywaj się niepytana, trzymaj ręce przy sobie, nigdy skrzyżowane na piersi, rozumiesz?
Yvette podeszła do Aylin z uśmiechem na twarzy. Miała na sobie mieniącą się w promieniach słońca, błękitną sukienkę do kostek. Rozcięcie na wysokość kolan ukazywało zgrabną łydkę oplecioną rzemykami, które najwyraźniej utrzymywały sandały na stopach. Gdy tylko się zbliżyła, Aylin nerwowo położyła dłoń na sercu, skłaniając głowę.
- Niech Matka Ziemia oraz wszystkie dobre duchy tego świata będą z tobą, młoda Bénie - usłyszała formalne powitanie.
- I wzajemnie, Najwyższa.
Kapłanka zwróciła się do skrzata:
- Witaj, Guardianie. Widzę, że podjąłeś już naukę dziewczyny -jej rozmówca skinął głową. - Świetnie. Chcę, żeby była gotowa na święto lata. Rada się niecierpliwi. No i musimy podjąć wreszcie decyzję w sprawie jej babki, nasi sojusznicy są bliscy wykrycia, nie mogą dłużej ryzykować. Czy wszystko gotowe do święta lata?
- Oczywiście, wczoraj dopięte na ostatni guzik.
- Cudnie. Dopilnuj, żeby była zapewniona najlepsza ochrona. Przyślij też paru tajnych agentów do obserwacji najważniejszych gości. Nie chcemy, żeby coś poszło nie tak.
- Tak jest.
- A teraz wybaczcie mi, ale muszę się zająć przygotowaniami. Miło było cię poznać, Aylin.
- Mnie również było miło.
Guardian uczynił formalny znak szacunku, a dziewczyna szybko powtórzyła ten gest. Yvette odwróciła się i z godnością poszła wydawać polecenia dekoratorom w ogrodzie.
- Jak mi poszło? - zapytała niepewnie Aylin.
- Nie najgorzej - odparł z uśmiechem Guardian. - Przyzwyczaisz się, gwarantuję ci to. Chodź, wracamy do Lucie. Czeka nas jeszcze sporo pracy, a zostały ledwie trzy dni.
Dziewczyna skinęła głową i ruszyła za skrzatem kamienną ścieżką.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ROZDZIAŁ VII - Rey

ROZDZIAŁ I - René

ROZDZIAŁ X - Aylin