ROZDZIAŁ I - René

Był chłodny wieczór. Na ulicach sporadycznie mijał spieszących się gdzieś ludzi. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Szedł przed siebie pewnym krokiem, by uniknąć wewnętrznej paniki. Nie chciał się wycofać, za bardzo mu zależało. Spojrzał na niebo, było ciemne. Czarne chmury zasłoniły całkowicie gwiazdy i księżyc, zapowiadało się na burzę. Ogarnęły go niemiłe przeczucia.


Numer 13, to tutaj, pomyślał René, zatrzymując się przed obskurnym budynkiem. Zasłonięte okna i niezbyt solidne drzwi nie wyglądały zachęcająco. Odetchnął głęboko, naciskając klamkę. Wszedł do ciemnego pomieszczenia. Jedyne światło biło od kominka i tam właśnie skierował swoje kroki.
- Witam szanownego pana! - usłyszał drwiące powitanie.
- Pomyliłeś drogę? - zapytał drugi mężczyzna, przyglądając mu się z ciekawością.
Obaj byli już prawdopodobnie po czterdziestce. Nosili ciemne ubrania, a czujne spojrzenia i ciemny zarost sprawiały wrażenie, że rozmawia z ludźmi bezlitosnymi i chciwymi. Przy młodym chłopaku wyglądali jak drapieżniki pochylone nad ofiarą.
- Przyszedłem do Malkonta - odparł René, starając się wyglądać stanowczo.
- Ach, chłopak Malkonta! Trzeba było tak od razu! - ton jego głosu świadczył o pewności siebie.


Mężczyzna odwrócił się i zniknął w mroku sąsiedniego pokoju. Gdy po chwili wrócił, z ironicznym uśmiechem na twarzy wskazał René drzwi. Ten odetchnął głęboko i skierował swoje kroki we wskazanym kierunku.
- Wejdź - usłyszał stłumiony głos, choć nie zdążył zapukać.
Lekko przestraszony chłopak wykonał polecenie, wolno zamykając za sobą drzwi. W duchu modlił się, żeby to spotkanie szybko dobiegło końca. Usiadł, rozglądając się dyskretnie. Ciężkie kotary, solidne meble, żadnych widocznych zabezpieczeń, zauważył w myślach. Malkont był potężnie zbudowanym mężczyzną. Miał ciemne, krótkie włosy, starannie przystrzyżoną brodę i silne ramiona, którymi mógł bez trudu pokonać wielu przeciwników. René mimo woli pomyślał, że nie chciałby z nim zadrzeć.
- Przyniosłeś, o co prosiłem? - zapytał Malkont.
- Tak, wszystko jest w torbie - odparł chłopak, podając mu materiałowy worek.
Mężczyzna wyjął całą zawartość na blat, zręcznie przeliczył pieniądze, następnie przyjrzał się dokładnie srebrnemu amuletowi. Wyraźnie zadowolony spojrzał znów na chłopaka.
- Interesy z tobą to czysta przyjemność - uśmiechnął się, próbując zrobić wrażenie miłego.
- Daj spokój Malkont - odparł lekko zirytowany René. - Dotrzymałem swojej części umowy, teraz zostawcie nas w spokoju, jak się umówiliśmy. I mam nadzieję, że już się nie zobaczymy.
- Oczywiście, ja zawsze dotrzymuję umowy. Idź już, chłopcze, po zmroku nie jest tu bezpiecznie dla takich lalusiów jak ty - zakpił mężczyzna.
Nagle otworzyły się drzwi, a w progu stanął jeden z podwładnych Malkonta, których René spotkał wcześniej.
- Jeżeli to wszystko, to mamy ważniejsze sprawy do omówienia - skinął na chłopaka, wyraźnie chcąc, by się ulotnił.
René bez słowa wstał i wyszedł z budynku. Stanął sam w ciemności, rozglądając się dookoła. Naciągając kaptur na głowę, ruszył w drogę powrotną do domu.



☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆



Wychodząc ze swojej posiadłości kilka dni później, z bijącym sercem skierował swoje kroki w tą samą stronę, z której niedawno z ulgą powrócił. Zaciętość na jego twarzy zdradzała mocne postanowienie. Zerknął przelotnie na stajnię stojącą niedaleko budynku mieszkalnego. Jego ojciec, Oskar Lavir, był bogatym inwestorem. Próbując wynagrodzić jedynemu synowi brak czasu i miłości, podarował mu raz piękną działkę wraz z posiadłością. René pomyślał, że jeszcze kiedyś sam się dorobi, a wtedy wybuduje na własnej ziemi ośrodek jeździecki.
Prawda, był jedynym synem swego ojca... Dopóki nie pojawił się trochę młodszy Rey. Chłopak był bękartem i odnalazł starszego brata, kiedy jego matka zginęła w wypadku. René na początku był zszokowany, a kiedy Oskar Lavir dowiedział się o obecności bękarta, postanowił zapłacić synom za milczenie. Cóż, to nie było to, czego Rey się spodziewał, ale przynajmniej zyskał starsze rodzeństwo. Mimo faktu, że znali się z René dopiero kilka miesięcy, zdążyli zacieśnić braterskie więzi i czuli się wyśmienicie w swoim towarzystwie. Właśnie dlatego René nie mógł dopuścić, by jego młodszemu bratu coś się stało. Zależało mu.
W autobusie, do którego wsiadł, poczuł znajomy zapach. Był tak wyraźny, że niemal namacalny. Serce zabiło mu mocniej, oddech przyspieszył, a w głowie zakręciło się od nadmiaru wspomnień. Te perfumy. Każdego dnia ten sam, cudowny, intensywny zapach. Przyjaźń. Pocałunki. Zwierzenia. Miłość. Piękne chwile. Zdrada. Płacz. Naiwność. Rozstanie. Dość! Opadł na siedzenie i długo nie mógł się przemóc, by rozejrzeć się dookoła. Gdy w końcu to zrobił, nie dostrzegł jej. To musiał być ktoś inny. Odetchnął pełną piersią, próbując się uspokoić. Wziął kolejny wdech. Teraz odezwało się już tylko echo głębokiego żalu, pewien rodzaj rozczarowania. Minęło tyle miesięcy... Przez jakiś czas nie miał nawet chwili, by o niej pomyśleć i nagle... Jeden zapach - lawina wspomnień. Nadal nie mógł pogodzić serca z rozumem. Nie potrafił jej wybaczyć. Nienawidził się za to, że tak bardzo ją kochał. Z zamyślenia wyrwał go głos kierowcy informujący, że to ostatni przystanek. Z ulgą, że jego myśli zmieniły kierunek, wysiadł z pojazdu.
Był pochmurny dzień. Deszcz kropił tak słabo, że René w pierwszej chwili go nie zauważył. W szarym labiryncie miejskich ulic każdy spieszył się w inną stronę. Kolorowe parasolki raz po raz migały mu przed oczami, kałuże rozpryskiwane były przez zamyślonych przechodniów, a przystanki autobusowe pękały w szwach pod naporem ludzi tłoczących się pod zadaszeniem. Jakiś mężczyzna krzyczał na drugiego, ktoś nerwowo palił papierosa, młoda dziewczyna ze zwieszoną głową siedziała na ławce... Atmosfera, ogólnie rzecz biorąc, była nerwowa i nieciekawa. Udzielała się też René, ale z zupełnie mniej prozaicznego powodu.
Chłopak szybkim krokiem minął grupkę ludzi i zniknął za rogiem. Rozmyślał o bracie, jednocześnie starając się zmylić ewentualny pościg, choć to go w tej chwili zbytnio nie obchodziło. Miał inne sprawy na głowie i prawie żadnych szans na powodzenie. Był wściekły na siebie, że sprawa wymknęła mu się spod kontroli. Nie powinien w ogóle się spotykać z Malkontem. Powinien od razu iść na policję ze wszystkimi dowodami, a przede wszystkim powinien ostrzec Rey'a. Głupek ze mnie. Co ja sobie myślałem? Że wystarczy im okup? Że nie będą chcieli więcej? Idiotyzm. Trzeba było się za to zabrać, póki coś mogłem zrobić, wyrzucał sobie.
Dość szybko dotarł do celu. Trochę zbyt szybko. Denerwował się, a ze złości był gotów rozwalić pierwszą lepszą rzecz. Zamiast stanąć i zapukać do drzwi, jakby zrobił w normalnych okolicznościach, z impetem wkroczył do środka pomieszczenia. Zdziwieni mężczyźni, którzy w tym czasie grali w kości przy stoliku, szybko zauważyli intruza. Podnieśli się, przewracając krzesła, na których siedzieli. Wzięli noże w ręce i badawczo spojrzeli na przybysza, oczekując na jego ruch. René głośno wypowiedział swoje żądanie:
- Chcę rozmawiać z Malkontem.
Jeden ze strażników odpowiedział wyraźnie zirytowany jego bezczelnością:
- Spadaj, szef nikogo nie oczekuje!
- Słuchaj, zakuta pało - rozwścieczony René chwycił rozmówcę za koszulę, przytrzymując go tak, by patrzył chłopakowi w oczy. - Ani tobie, ani mnie nie podoba się, że jestem tu już drugi raz, więc wpuścisz mnie do Malkonta, żebym mógł rozwiązać swój problem, a wtedy zniknę ci z oczu raz na zawsze. Jasne?!
Zbir zaintrygowany postawą chłopaka, wyzwoliwszy się z jego uścisku, uśmiechnął się ironicznie, po czym skierował się w stronę biura szefa. René poszedł za nim, ignorując natarczywe spojrzenie drugiego mężczyzny. Rozległo się pukanie, po którym strażnik otworzył drzwi, gestem nakazując René wejść za nim.
- Szefie, dzieciak domaga się spotkania. Mówi, że jest jakiś problem.
- Zostaw nas - w głosie Malkonta chłopak wyczuł ciekawość.
Drzwi zamknęły się za strażnikiem. W pomieszczeniu panował półmrok. Nic się nie zmieniło od ostatniej wizyty René. Ciężkie meble, ciemne kotary, broń niebezpiecznie połyskująca na ścianie za plecami szefa bandy. Gdyby ktoś był tak głupi, żeby zaatakować tych mężczyzn w ich siedzibie, na pewno nie wyszedłby stąd żywy. René odepchnął tą myśl i od razu przeszedł do sedna:
- Gdzie jest mój brat?
- Sądziłem, że mieszka z tobą.
- Nie udawaj durnia, Malkont. Nie dotrzymałeś umowy, miałeś zostawić nas w spokoju. Chcę wiedzieć, co mu zrobiłeś i gdzie on jest! - powoli zaczął tracić kontrolę nad emocjami.
- Nic o tym nie wiem, dotrzymałem swojej części umowy - powiedział spokojnie mężczyzna.
- Nie ściemniaj, do tej pory nie wrócił do domu.
- Słuchaj, młody - tym razem to Malkont musiał tłumić poirytowanie. - Można mi zarzucić wiele: szorstkość, przebiegłość, zastraszanie, a nawet zabójstwo... Ale nigdy nie kłamię - powiedział dobitnie.
- Dobrze, no więc kto? - René wyraźnie spuścił z tonu.
- Byłeś już na policji?
- Nie - odpowiedział przygaszony, ale szybko się opanował. - Musiałem najpierw sprawdzić ciebie.
Malkont skinął głową w geście aprobaty.
- Nie wrócił tylko on czy coś jeszcze zginęło?
- Pojechał motorem. Mogę ci wysłać zdjęcie, na markach się nie znam. Ale szukałem już, ani śladu.
- Gdzie pojechał?
- Pewnie nad wodospad, lubi tam przesiadywać. Zabrał ze sobą jedzenie i koce.
- Hm... Mam pewną teorię, ale najpierw muszę ją sprawdzić. Daj mi kilka dni, a znajdę go. - mężczyzna spojrzał badawczo na chłopaka. - A co do zapłaty... Chcę tylko informacji. Jeśli Rey jest tam, gdzie myślę, będę chciał wiedzieć wszystko, czego zdążył się dowiedzieć. A ty musisz mi zagwarantować, że się dowiem.
René szybko przeanalizował sytuację. Nie miał pojęcia, o co może dokładnie chodzić, ale miał pewne domysły. Doszedł do wniosku, że propozycja jest korzystna. Nie rozumiał tylko jednego:
- Co ty będziesz z tego miał?
- Jestem prawie pewien, że to może być sprawka grupy ludzi, których od lat próbuję podejść - odparł tajemniczo. - Informacje w tej sytuacji są najcenniejszą walutą. To jak, mamy deal?
René zadrżał. Wygląda mi to na wojnę gangów.
- Zgoda, ale zapewnisz nam ochronę - odpowiedział chłopak po krótkim namyśle.
- Moi ludzie dadzą ci znać, gdy go znajdziemy - zakończył rozmowę Malkont, gestem wskazując René drzwi wyjściowe.
Chłopak wyszedł z budynku z jeszcze cięższym sercem. Był ciekawy, kto może stać za porwaniem jego brata. Miał złe przeczucia. Nie chciał ufać Malkontowi, ale czuł, że nie ma wyboru. Nawet jeśli poszedłbym na policję, jego banda pewnie by się zemściła, myślał. Nie mógł już dłużej siedzieć w domu i czekać na Rey'a. Zwariuję, jeśli się gdzieś nie wyrwę. Nagle usłyszał znajomą melodię. Przez chwilę nie mógł sobie przypomnieć, skąd ją zna. W końcu uświadomił sobie, że to jego telefon. Ale ja jestem rozkojarzony...
- Halo - odebrał zirytowany.
- Cześć, tu Claire. Masz dzisiaj wolny wieczór? Zastanawiałam się, czy nie chcesz wpaść na ognisko. Wiesz, będzie paru moich znajomych.
Zrobiło mu się ciepło na sercu. To była jedyna osoba, która wiedziała o nim dosłownie wszystko, jego ostoja, jego sacrum, centrum zwierzeń i pomoc w zapomnieniu.
- Jasne, czemu nie - zgodził się bez wahania. - Kiedy i gdzie?
- Spotkajmy się za godzinę pod moim domem.
- Ok, do zobaczenia - uśmiechnął się, po czym się rozłączył.
René często żartował, że Claire ma dodatkowy zmysł. Pojawiała się zawsze, kiedy chłopak jej potrzebował. Zupełnie, jakby wyczuwała jego nastroje. Był jej za to bardzo wdzięczny. Wracając do domu, myślał o niej. Ciekawe, że ona zawsze poprawia mi humor. Gdyby nie Claire, już dawno bym zwariował... Ile my się tak właściwie znamy? Kilka lat? Więcej, od dzieciństwa praktycznie. Niesamowite, że ten czas tak szybko leci... A ja jeszcze nigdy nie powiedziałem jej, jak bardzo ją cenię. 
René przez chwilę zastanawiał się, co mogłoby jej sprawić radość. W końcu doszedł do wniosku, że kupi po drodze jej ulubione kwiaty. Ale jakie to były? Po namyśle stwierdził jednak, że nie ma pojęcia, jakie kwiaty najbardziej lubi Claire. W takim razie kupię róże. Oklepane, ale zawsze coś.
Kiedy znalazł się przed drzwiami domu Claire, dziewczyna właśnie wychodziła. Miała na sobie ciemne jeansy, bluzę i kurtkę. Gdy tylko zauważyła René, jej twarz się rozpromieniła.
- W samą porę. A co ty tak niesiesz? - jej uwagę zwrócił bukiet kwiatów.
- A to jest coś dla ciebie - wyciągnął w jej stronę róże. - Wiesz, tak w ramach podziękowania.
- Dziękuję, to miłe z twojej strony, ale nic nie zrobiłam.
- Zawsze robisz, jesteś przy mnie.
Chłopak trochę się speszył, kiedy dostał buziaka w policzek, ale nic nie powiedział. Poczekał, aż Claire odniesie kwiaty do domu, po czym ruszyli razem w stronę pobliskiej działki znajomego.
Zaczęło się już ściemniać. Ku zdziwieniu René chmury zniknęły i teraz mógł podziwiać piękny, różowy zachód słońca. Nie miał nic do zachodów słońca, ale też nie był ich fanem. Twierdził, że to zwyczajne zjawisko i nie ma co się nad nim więcej rozwlekać. Natomiast Claire była zachwycona.
- Spójrz, jaki cudowny widok! Przepiękny kolor, mogłabym na to patrzeć cały dzień - rozpływała się.
René wzruszył tylko ramionami i uśmiechnął się, widząc jej rozpromienioną twarz. Ile bym dał, żeby zawsze była taka szczęśliwa, pomyślał. Po jakimś czasie zorientował się, że są już prawie na miejscu.
Działka była ogrodzona siatką, przez którą łatwo było się przedostać, zaginając ją. Robił tak ze znajomymi jeszcze kilka lat temu, kiedy zapominali klucza. Teraz furtka była otwarta. Miejsce na ognisko było wręcz idealne - osłonięte ze wszystkich stron przez drzewa z wystarczającą przestrzenią dla siedzących wokół ognia ludzi. Kilku kolegów Claire zgromadziło się już przy stoliku z przekąskami, rozpakowując zrobione na tę okazję zakupy. Gdy para przyjaciół zbliżyła się do paleniska, podszedł do nich jeden z mężczyzn, witając ich:
- Siema, Claire! Fajnie, że przyszłaś - wymierzył jej kuksańca w bok. - Dawno cię nie było, René - zwrócił się do chłopaka.
Brad, o ile się nie mylę, rozbrzmiało w głowie René.
- Tak, miałem trochę na głowie.
- Mm, widzę jakieś pyszności szykujecie - zainteresowała się Claire.
- Nic specjalnego - odparł Brad. - Chodźcie, czekamy jeszcze na parę osób.
Wkrótce René siedział ze swoją przyjaciółką przy ognisku. Obserwując znajomych bawiących się przy muzyce, popijał piwo i rozmyślał o swoich problemach. Był zły na siebie, że nie pilnował bardziej Rey'a. Teraz mogę tylko siedzieć i czekać, aż Malkont go znajdzie. Ten aspekt sprawy dobijał go najbardziej. Na domiar złego gdzieś z tyłu głowy odzywało się wspomnienie Nadine - jego byłej dziewczyny. Gdyby nie Claire pewnie siedziałbym dzisiaj samotnie w jakimś barze... Z zamyślenia wyrwał go głos przyjaciółki:
- To jak, powiesz mi, o co chodzi?
René westchnął. Wiedział, że nie uda mu się jej okłamać i nie miał zamiaru tego robić. Jednak nie chciał też mówić prawdy.
- Nie. Przepraszam, nie mogę o tym rozmawiać.
- W porządku. Ale w takim razie nie smęć mi tutaj.
Uśmiechnęła się pokrzepiająco, wywołując u niego nagły przypływ poczucia winy.
- Ja... - chwila ciszy świadczyła, że zbierał się w sobie. - Miałem dzisiaj dziwną sytuację. Wsiadłem do autobusu i poczułem perfumy, które pachniały zupełnie jak te Nadine... Wiesz, to była chwila, ale wszystkie wspomnienia wróciły... Jakby otworzyła się stara rana... - gardło ścisnęło mu się z emocji.
Claire spojrzała na niego ze współczuciem. Nie mogła wiele zrobić. Położyła mu tylko rękę na ramieniu w geście pocieszenia.
- Mniejsza o to. Zdążyłem się już przyzwyczaić. To tylko chwilowa słabość, zaraz się ogarnę.
- Ej, wiem, jak to wygląda. Zobaczysz, będzie lepiej - powiedziała dziewczyna.
- Dzięki - René uśmiechnął się z lekkim wysiłkiem. - To co... Zatańczysz? 
- Czemu nie - wzruszyła ramionami.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ROZDZIAŁ VII - Rey

ROZDZIAŁ X - Aylin