ROZDZIAŁ II - René

- Wstawaj, leniu - tak dobrze znany mu głos dobiegał z daleka, jakby zza ściany.
Czy ja jeszcze śnię? Czuł ciepło na skórze. Coś delikatnie przygrzewało nagie ramię. Do jego uszu dotarł dźwięk zamykanych i otwieranych ponownie drzwi. Zignorował wszystkie te bodźce napływające z zewnątrz, ponownie zanurzając się w odmętach snu.
- Czy ja nie mówię wyraźnie? - głos przemówił jakby bliżej, znów wyrywając go z fazy zasypiania.
Gdy kołdra zniknęła, zdał sobie sprawę, że to już ranek. Zdziwił się. Claire obudziła go dość delikatnie jak na nią. To dopiero początek - odezwał się znienawidzony głos rozsądku w jego głowie. Gdyby nie zechciał współpracować, pewnie dopilnowałaby, żeby szybko jej posłuchał. Dlatego, mimo wszystko, zdecydował się szybko wstać.
- Która godzina? - zapytał sennie.
- Jest wystarczająco późno. Chodź, mamy coś do załatwienia.
Usiadłszy na łóżku, przetarł oczy, nie za bardzo jeszcze wiedząc, o czym mówiła dziewczyna.
- Daj mi chwilę - wymamrotał niewyraźnie, wlokąc się do łazienki.
Pomieszczenie było w połowie wyłożone kremowymi kafelkami. Górnej części ścian i sufitu, pomalowanych na biało, nie zdobiło zupełnie nic. Przez przesłonięte delikatną firanką okno wpadały promienie słońca, które - odbiwszy się od gładkiej tafli lustra - oświetlały łazienkę.
Po zamknięciu za sobą drzwi, zerknął na swoje odbicie. Jasnobrązowe, krótkie włosy sterczały na wszystkie strony, spojrzenie niebieskich oczu było zupełnie bez wyrazu, a skóra miała niezdrowy, blady odcień. Nie było źle, choć podkrążone oczy z zaczerwienionymi białkami sugerowały małą ilość snu. Rzeczywiście, ostatnimi czasy nie mógł wieczorami zasnąć, więc zajmował się czym innym, by zająć myśli. A to wpadła mu w ręce jakaś ciekawa gra czy film, a to musiał coś naprawić w domu... Czasem wychodził wieczorem trenować jazdę konną na obszernym terenie wokół swojej posiadłości. Na szczęście za dnia to Claire znajdowała mu zajęcie, odciągając jego myśli od przykrych wspomnień. Wzruszył ramionami. Wszystko jedno.
Po wzięciu krótkiego prysznica, wyglądał zdecydowanie lepiej. Rozbudził się zupełnie i patrzył bardziej przytomnym wzrokiem. Na wiklinowym fotelu pod oknem zauważył starannie poskładane ubrania. Obejrzał przygotowany przez Claire zestaw, po czym zdecydował włożyć go na siebie. Jego przyjaciółka miała dobry gust, jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się skrytykować jej doboru ubrań. Bordowa koszulka idealnie pasowała do przetartych jeansów, a wysokie, czarne buty, które znalazł przy drzwiach, dobrze wyglądały w tym zestawie. Przeczesał jeszcze włosy grzebieniem i wyszedł z łazienki. Z zaskoczeniem stwierdził, że jego łóżko zostało już posłane, pokój się wietrzył, a na komodzie leżały podniesione z podłogi książki. Zmarszczył brwi. Czy ona ma mnie zamiar niańczyć? Zdecydowany na niezbyt miłą konfrontację z przyjaciółką, wyszedł na korytarz, po czym zszedł po schodach do salonu, gdzie na stole czekało już śniadanie. Gdy wyczuł zapach ciepłego jedzenia, zaczęło mu burczeć w brzuchu. Zdecydował odłożyć rozmowę na później.
- Dzień dobry, panie Lavir - przywitała się z nim wchodząca do pomieszczenia gosposia.
- Witaj, Greto - kiwnął grzecznie głową i uśmiechnął się do niej, siadając do stołu.
Jedząc, zastanawiał się, co takiego wymyśliła Claire. Przecież by mnie nie budziła w ten sposób, nie mając czegoś pilnego do zrobienia. Jakby uosabiając jego myśli, dziewczyna wkroczyła do salonu, uśmiechając się szeroko. Była ubrana w obcisłe, czarne spodnie, czerwoną koszulę w kratkę i czerwone trampki. Do tego założyła czarną, skórzaną kurtkę. Na palcu prawej dłoni połyskiwał srebrny pierścionek.
- Smacznego - powiedziała, zajmując miejsce obok.
- Dzięki. Ty nie jesz? - zapytał, zauważając, że dla dziewczyny nie ma nakrycia.
- Nie - kiwnęła głową. - Już jadłam u siebie.
- Piękna dzisiaj pogoda - zauważył. - Co zaplanowałaś?
- Nic takiego - machnęła ręką. - Głównie to chciałam pojechać na targ do miasta. Mam tam parę rzeczy do załatwienia. Potem trzeba będzie pomóc chłopakom z sąsiedztwa, bo się przeprowadzają - stwierdziła rzeczowo.
René skrzywił się niemal niezauważalnie. Targ, mogłem się domyślić.
- Nie rób takiej miny, dobrze ci to zrobi - powiedziała stanowczo.
Jednak zauważyła.
- Dałabyś mi odpocząć dzień czy dwa - próbował się buntować. - Nie zgłaszałem się do tej roboty.
Wypowiadając te słowa, poczuł w głębi serca, że ona nie pozwoliłaby mu siedzieć samotnie w domu. Martwiłaby się. Mimo zmęczenia, sam też wolał mieć coś do roboty, nie chcąc rozczulać się nad sobą. Mimo wszystko nie lubił, kiedy ktoś mu mówił, co ma robić.
- Przecież nie zostawię cię samego - argumentowała. - Nie teraz.
- Przecież nie będę sam. Jest Greta... No i mój koń, Shadow - próbował dalej, choć wiedział już, że jest na przegranej pozycji.
Claire spojrzała na niego z powątpiewaniem. Westchnął, podejmując decyzję:
- Dobrze już, pojadę z tobą. Skoro już i tak mnie obudziłaś - posłał jej znudzone spojrzenie. - Ale jutro siedzimy w domu i dasz mi się wyspać.
- Zgoda - uśmiechnęła się. - Idę przygotować konie do drogi - oznajmiła. - Załóż na siebie kurtkę, kiedy będziesz wychodził. Już trochę chłodno jest, jesień się zaczęła.
Obserwując, jak wychodzi, nie mógł powstrzymać się od myśli, że obecność Claire jest jedyną niezmienną rzeczą w jego życiu.

☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆

Idąc przez las, nie myślał o mogących go spotkać niebezpieczeństwach. Bardzo lubił spacery, a szczególnie te długie. Słońce przebijało się przez gęste korony drzew, a lekki wiatr rozwiewał pagórki suchych liści. René pierwszy raz od dłuższego czasu szedł z uśmiechem na ustach. W tym momencie nie martwił się o brata, Malkonta czy Claire - tego poranka czuł się wolny od wszelkich zmartwień. Muzyka rozbrzmiewała w słuchawkach, poszycie uginało się pod jego stopami, a wiatr przyjemnie owiewał mu twarz. W odległości kilku drzew zobaczył wiewiórkę wspinającą się na pień. Spojrzał w górę, dostrzegając ptaki. Zdjął słuchawki i wsłuchał się w głosy lasu - ćwierkanie, stukanie, szeleszczenie i najróżniejsze odgłosy zwierząt znajdujących się w pobliżu. To się nazywa wolność.
Zaraz jednak przypomniał sobie o Rey'u - swoim dopiero co poznanym bracie. Minął tydzień, a Malkont go nie znalazł. Ech... Nie daję rady się nie zamartwiać, chyba wrócę do domu... Przypomniał sobie dzień, w którym dowiedział się, że jego ojciec ma bękarta. Teraz uśmiech tego zuchwałego nastolatka, który włamał się do domu René, oświadczając, że jest jego bratem, przywołał miłe ciepło rozlewające się w sercu. Oscar Lavir nawet nie chciał słyszeć o kłopotach Rey'a. Jedyne, co go obchodziło to jego reputacja wśród współpracowników. René nie rozumiał tego, chciał pomóc chłopcu. Zresztą swojego starszego syna pan Lavir też nie traktował jak opiekuńczy ojciec. Wynagradzał René brak miłości pieniędzmi i dostatnim, bezproblemowym życiem. Gdyby nie moja matka, prawdopodobnie stałbym się taki jak on, pomyślał René.
Z zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu.
- René? Gdzie jesteś? Zamartwiam się o ciebie na śmierć!
Zerknął na ekran. Pięć nieodebranych połączeń od Claire.
- Wybrałem się na spacer po lesie, musiałem nie mieć zasięgu - odpowiedział.
- Mogłeś mi chociaż powiedzieć - nie dawała się udobruchać. - Martwiłam się...
- Daj spokój, nie ma mnie raptem od godziny. Zresztą, nie mam obowiązku ci się tłumaczyć.
- Dobrze... - odparła zrezygnowana. - Grunt, że wszystko w porządku.
Dziewczyna ściszyła głos do szeptu:
- Posłuchaj, przed domem stoi jakiś dziwny facet, pytał o ciebie. Podobno to coś ważnego. Powiedziałam mu, żeby wrócił później, ale on na to, że poczeka.
René aż zrobiło się gorąco. To pewnie jeden z ludzi Malkonta, pomyślał.
- Nie wpuszczaj go do środka, jeśli nie masz ochoty. Zaraz będę w domu - starał się opanować emocje, ale w jego głosie i tak było słychać niepokój.
Claire rozłączyła się, a René ruszył przez las w drogę powrotną, tym razem już nie dostrzegając uroków natury.

☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆

Wysłannik Malkonta oparł się o ścianę, ponuro spoglądając na człowieka, który miał się za moment dowiedzieć prawdy. Niewielu miało to szczęście, a może właśnie nieszczęście. Mężczyzna był wręcz przekonany, że ta wiedza jest wielkim brzemieniem, bo wywołuje poczucie bezsilności. Teraz młody René miał się przekonać, co świat skutecznie przed nim ukrywał przez wiele lat.
- Więc? Znaleźliście go? Gdzie jest Rey?
Wzburzony René gotów był zrobić wszystko, by odzyskać brata, mimo że nie znał go długo. Wstał z krzesła i krążył teraz nerwowo po pokoju, czekając na odpowiedź wysłannika.
- Dziewczyna musi wyjść - powiedział groźnie wyglądający mężczyzna.
- Ja? - oburzyła się Claire. - Mam prawo zostać, René nie ma nic przeciwko, prawda? - zwróciła się w stronę René.
Chłopak spojrzał z niemym błaganiem na przybysza, ale napotkał twarde spojrzenie.
- Nic nie powiem, dopóki nie wyjdzie.
Słysząc to po raz drugi, zwrócił błagalny wzrok na przyjaciółkę. Claire odpowiedziała mu wściekłym spojrzeniem, po czym ostentacyjnie wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi.
René westchnął. Mam nadzieję, że te informacje są warte kłótni z Claire.
- Dobrze, przejdź do rzeczy - pospieszył mężczyznę. - Znaleźliście go?
- Niezupełnie - oznajmił przybysz. - Lepiej usiądź, to będzie dłuższa historia, a nie wiem, od czego zacząć.
Zdenerwowany René zmusił się, by ze względnym spokojem usiąść przy stole.
- No więc? - coraz bardziej się niecierpliwił.
Mężczyzna westchnął.
- Dostaliśmy informacje od naszych szpiegów, że twój brat jest w wymiarze Bénie.
Zaskoczenie odmalowało się na twarzy René. Już chciał o coś zapytać, ale jego rozmówca powstrzymał go machnięciem ręki.
- Wiem, o co chcesz zapytać. Bénie to nadnaturalne istoty, a właściwie kobiety, które posługują się magią. Ich moce zwykle przechodzą z pokolenia na pokolenie, ale tylko w linii żeńskiej. Malkont walczy z nimi od lat. To podłe wiedźmy - mocno uderzył pięścią o stół. - manipulują ludźmi, porywają i mordują naszych żołnierzy. Nie można im ufać.
Zaległa chwila ciszy, podczas której René starał się zrozumieć, co właśnie usłyszał.
- Nie wierzę ci - oznajmił nagle ze złością.  - Malkont od początku chciał mnie wywieść w pole. Dość tego!
René złapał mężczyznę za kołnierz koszuli, popychając go na ścianę.
- Masz mi zaraz powiedzieć, w co wy ze mną pogrywacie, do cholery! Opowiadasz mi jakieś bajeczki o magii... Nie jestem głupi. Gadaj, czego Malkont chce - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Grozić to my, nie nam - roześmiał się mężczyzna, bez trudu uwalniając się z uścisku René. - Jeśli chcesz potwierdzeń, idź do szefa. Ale jeśli chcesz odzyskać swojego brata, będziesz musiał z nami współpracować. Możemy ci pomóc, ale najpierw ty musisz pomóc nam.
Człowiek Malkonta posłał René zuchwały uśmiech, po czym wyszedł z domu. René opanował ponury nastrój. Zastanawiał się, czy przypadkiem Malkont nie robi z niego durnia. Z drugiej strony jego wysłannik był śmiertelnie poważny. Muszę sobie to wszystko przemyśleć. I pójść do Malkonta. Potrzebuję dowodów, to brzmi niedorzecznie. René zmarszczył brwi. Postanowił nie mówić nic Claire - mogłaby uznać, że zwariował. Nie, najpierw muszę się dowiedzieć więcej. Wziął w rękę skórzaną kurtkę, którą zdjął, wchodząc do domu.
Wsiadając do samochodu, wybrał numer Malkonta. Po dwóch sygnałach usłyszał jego głos:
- Tak?
- Chcę dowodów - rzucił krótko.
- Domyślam się - niemal mógł sobie wyobrazić uśmiech wielkiego szefa. - Wpadnij do mojego biura, wszystko ci wyjaśnię.
Kiedy odjeżdżał, zobaczył kątem oka stojącą niedaleko Claire. Chciał wysiąść i opowiedzieć jej, czego się dowiedział, ale zrezygnował z tego pomysłu. Chciałaby jechać razem z nim, a on wolał jej w to nie mieszać. Przejeżdżając koło niej, rzucił tylko:
- Niedługo wrócę.
Claire skinęła głową i w milczeniu odwróciła się, by wrócić do domu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ROZDZIAŁ VII - Rey

ROZDZIAŁ I - René

ROZDZIAŁ X - Aylin