ROZDZIAŁ IV - Aylin

Wydawało jej się, że ma jeszcze sporo czasu do święta lata, jednak trzy dni minęły niespodziewanie szybko. Lucie nie traciła ani chwili, wykorzystywała każdy moment, by ją czegoś nauczyć. Społeczeństwo księżyca było mocno skomplikowane dla kogoś, kto dopiero się w nim znalazł. Aylin jednak zdążyła już wiele zapamiętać: Bénie są najwyżej w hierarchii, potem ich partnerzy, terranie i lumijki, a na końcu skrzaty. Poza tym najważniejsza jest Wielka Rada, w której zasiadają przedstawiciele każdego plemienia. Terranie byli ludem ziemi, mieli z nią swego rodzaju połączenie, mogli się komunikować ze sobą na duże odległości, jeśli tylko mieli ją pod stopami. Natomiast lumijki rodziły się z ognia i nad tym właśnie żywiołem dzierżyły władzę. Skrzaty natomiast posiadały specyficzne zdolności - zależnie od wrodzonego daru magicznego. Każdy z nich był szkolony do swojej roli społecznej według zdolności. Wszyscy byli równie ważni dla całego systemu magicznego społeczeństwa. Plemienia zwykle żyły osobno, choć nie było to nakazane. Na ten przykład na terytorium bezpośredniego wpływu Wielkiej Rady mieszkali przedstawiciele niemal wszystkich gatunków magicznych istot.
- Aylin! - z zamyślenia wyrwał ją naglący ton głosu Lucie.
- Już idę! - odpowiedziała i zbierając szybko swoje kosmetyki, ruszyła do drugiego pokoju.
Pokoik, w którym została ugoszczona, był skromnie urządzony. Brzoskwiniowe ściany zdobiły ledwie dwa obrazki. Pod oknem stała kremowa toaletka, naprzeciwko niej łóżko, a niedaleko łóżka - szafa. Na środku pokoju Aylin zobaczyła gospodynię domu z piękną jasnozieloną sukienką w rękach.
- Jak się podoba? - zapytała skrzacica z uśmiechem.
- Lucie, jest przepiękna! - zachwyciła się dziewczyna, spoglądając na delikatny tiul i misternie tkane wzory.
- No to już, zakładaj. Za godzinę musimy być w pałacu - stwierdziła rzeczowo skrzacica i wyszła z pomieszczenia.
Dziewczyna przesunęła palcem po srebrnej nici zdobiącej górną część sukni. Doskonale komponowała się z trawiastą barwą materiału. Zakładając sukienkę, Aylin czuła, jakby przeniosła się do zupełnie innego świata - pełnego niesamowitych istot, dziwnych obyczajów i niezwykłego stylu życia. W gruncie rzeczy tak właśnie było. Spojrzała w lustro wiszące na drzwiach szafy i westchnęła. Pora dać z siebie wszystko, pomyślała. Narzuciła cienki szal na ramiona, chwyciła torebkę i ruszyła w stronę wyjścia, gdzie już czekała na nią para skrzatów.
- Wyglądacie bajecznie, moje panie - z błyskiem w oczach stwierdził Guardian.
- Wiedziałam, że ci się spodoba - rozpromieniła się jego żona.
- Gotowe?
- Tak, możemy iść.

☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆

Święto lata odbywało się zawsze w ogrodach pałacu Wielkiej Rady. Yvette osobiście projektowała dekoracje, które skrzaty wyrabiały specjalnie na tą okazję. Lampiony pozawieszane w powietrzu paliły się przyjemnym blaskiem, co dodawało niesamowitego uroku temu miejscu. W samym centrum ogrodów postawiono scenę, na której teraz grali muzycy dziwnie znajomą skoczną melodię. Przed nią idealnie zielona trawa porastała przestrzeń przeznaczoną teraz do tańca. Goście wirowali i zręcznie wykonywali skomplikowane ruchy taneczne w rytm muzyki.
Wokoło rozstawiono okrągłe altany, w których można było coś przekąsić, skosztować miejskiego trunku, czyli wina z magicznych winorośli, bądź zwyczajnie odpocząć i porozmawiać. W jednej z nich siedziała Aylin, patrząc z daleka na bawiącą się parę przyjaciół. Gdy rozejrzała się wokół, zobaczyła wiele różnych osobowości w prześlicznych strojach. Jedna terranka w ciemnozielonej sukni z kieliszkiem w ręku najwyraźniej zaznajamiała się z mięśniami terrana obok. Ktoś inny ze skupieniem obserwował, jak wysoka, ruda kobieta w kreacji tegoż też koloru opieka sobie pieczywo, które zapewne chciała zjeść z ognistą sałatką stojącą przed nią. Pewnie lumijka, pomyślała dziewczyna. Kilka skrzatek pochylało się nad jakimś niezwykłym wynalazkiem bądź zaklęciem, Aylin nie miała pojęcia, czym może być świecąca kula zmieniająca kolory i kształty. Niedaleko siedziało kilku terranów, każdy w marynarce innego koloru, dyskutujących zawzięcie z jakimś skrzatem.
Młoda Bénie postanowiła spróbować czegoś z bufetu. Podniosła się i wolno przeszła wzdłuż zastawionego stołu, oglądając wszystko dokładnie. Były tam każdego rodzaju owoce leśne, mięsa, ryby, grzyby, gotowane warzywa, sosy połyskujące dziwnymi kolorami, a także ogniste potrawy, o których opowiadała jej Lucie.
Nagle ni stąd, ni zowąd ktoś odezwał się blisko ucha dziewczyny:
- Nie możesz się zdecydować?
- No, cóż... Chyba tak - odparła zaskoczona.
- Polecam lumijskie, dają kopa, ale są świetne - powiedział chłopak z rozbrajającym uśmiechem.
Na oko miał jakieś 19 lat i był prawie o głowę wyższy od Aylin. Potargana blond czupryna dodawała mu młodzieńczego uroku. Kolor niebieskich oczu jeszcze bardziej uwydatniał jego strój - biała koszula z błękitną kamizelką. Do tego oczywiście wyjściowe buty i czarne spodnie stanowiły idealny komplet.
- Dzięki, ale chyba wolę coś mniej pikantnego - uśmiechnęła się uprzejmie.
- To może rybę? Łosoś podobno wybitnie się udał kucharzom. Osobiście to mój ulubiony gatunek ryby - nie dawał za wygraną nieznajomy.
Mój też, pomyślała.
- Tak, może spróbuję - wydukała, sięgając po talerz z gotową porcją pieczonego łososia.
Chłopak wziął to samo, dodatkowo chwycił jeszcze kieliszek z winem i usiedli razem przy stoliku.
- Tak w ogóle to jestem Adrian.
- Aylin.
- Przeniosłaś się tu? Nigdy wcześniej cię nie widziałem, a znam prawie wszystkich stąd.
- Tak, można tak powiedzieć.
- No a przynajmniej wszystkie Bénie - dodał z uśmiechem.
- Skąd wiesz, kim jestem? - zaciekawiła się.
- To przecież oczywiste - odparł nonszalancko, zakładając, że Aylin próbuje nieudolnie go oszukać, pewnie po to, żeby dodać ich spotkaniu tajemniczości.
Oczywiste?! Mam to wypisane na czole czy jak?!
- Oczywiste? - zapytała z o wiele większym spokojem niż samą siebie w myślach.
- No, tatuaż, rzecz jasna - sugestywnie zerknął na jej odsłonięty nadgarstek. - Druga sprawa, że nie masz ani rudych włosów, ani ciemniejszej karnacji - Adrian patrzył na nią wyraźnie zaskoczony, nie wiedząc, czy dziewczyna nie jest przypadkiem obłąkana.
- Ach...
No tak, głupia! Zrobiłaś z siebie idiotkę, brawo!
- Przepraszam za te głupie pytania, jestem trochę roztrzepana.
- Nie szkodzi, zdarza się. Czasem też chciałbym zapomnieć o swoim pochodzeniu i stać się na przykład terraninem - stwierdził wesoło chłopak.
Aylin doceniła próbę zatuszowania jej niezręczności.
- To rzeczywiście ciekawi ludzie - powiedziała z lekkim uśmiechem na ustach.
Po skończonym posiłku Adrian zaproponował jej taniec.
- Przykro mi, ale nie umiem tańczyć, jak oni - popatrzyła w kierunku wirujących na trawie par.
- Nie szkodzi, nauczę cię - uśmiechnął się miło i poprowadził ją na sam środek wolnej przestrzeni.
Speszona dziewczyna powtarzała jego ruchy. Okazało się, że świetnie prowadził, gdy już załapała większość kroków. W pewnym momencie przysunął się do niej nieco bliżej. Wtedy poczuła słodki zapach jego perfum. Był wręcz upajający. Pomyślała, że mogłaby tak przy nim stać i wdychać tą woń do końca życia. Rozproszyła się, chwila nieuwagi i poleciała do tyłu... prosto w silne ramiona Adriana. Ten uśmiechnął się nieznacznie, pomagając jej złapać równowagę.
- Może się czegoś napijemy? - zapytał jak gdyby nigdy nic.
Aylin odetchnąła z ulgą i bez śladu protestu pozwoliła sobie wręczyć kieliszek miejscowego napoju. Upiła łyczek i niemal niemal od razu w jej ustach rozlał się słodko-gorzki smak wina. Widząc jej zamyślenie, chłopak odezwał się:
- Nie piłaś tego nigdy? Wyglądasz, jakbyś się zastanawiała, czy to trucizna, czy przysmak - roześmiał się.
Speszona dziewczyna zarumieniła się lekko i, nie kontynuując tematu, zapytała o nurtującą ją rzecz:
- Co jest takiego niezwykłego w magicznych winoroślach?
- Cóż... Hodują je lumijki. Nikt tak naprawdę nie wie, w jaki sposób się to odbywa. Jedni mówią, że to nic nadzwyczajnego, ale część sądzi, że napój smak zawdzięcza warunkom, w jakich rosną winorośle i skomplikowanej recepturze znanej tylko kobietom ognia. Moim zdaniem nutka magii może brać się z faktu wzrostu w pobliżu skupisk mocy.
Wywód przerwała mu prośba Yvette o zebraniu się przy scenie. Gdy już wszyscy się tam znaleźli, Najwyższa zaczęła przemowę:
- Na początek serdecznie witam wszystkich na dorocznym święcie lata! - w tym momencie wybuchły gromkie brawa i entuzjastyczne okrzyki.
Tłum wiwatował dłuższą chwilę, zanim przewodnicząca Wielkiej Rady zdołała go uciszyć gestem ręki. Mówiła dalej:
- Dziś zebraliśmy się tutaj nie tylko po to, by uczcić ważny dar Matki Ziemi, ale podejmiemy też fundamentalną decyzję. Przedstawiciele Wielkiej Rady będą obradować już za pół godziny, także proszę wszystkich członków o punktualność. Reszcie z was życzę dobrej zabawy i pogodnej nocy! - znów rozległy się oklaski. - Jest coś jeszcze. Jak już wiecie, potężna Bénie, nasza przyjaciółka, została uprowadzona jakiś czas temu, a i wielu z was zapewne obiła się o uszy plotka o gościu specjalnym tego wieczoru. Przedstawiam więc wszystkim potomkinię porwanej Marii Redwood: Aylin. Zapraszam na scenę, młoda Bénie - zwróciła się do dziewczyny z uśmiechem.
Aylin zauważyła, że Adrian przygląda się jej badawczo z pomieszaniem zaskoczenia i przebłysku zrozumienia. Rzuciła mu tylko ostatnie spojrzenie i ruszyła w kierunku wejścia na scenę.
Światło z reflektorów oślepiło ją na moment. Zanim zdążyła się przyzwyczaić, Yvette położyła jej rękę na ramieniu, a wokół rozległy się oklaski. Ludzie i skrzaty wymieniali porozumiewawcze spojrzenia i komentarze. Spojrzała na tłum dokładnie w to miejsce, gdzie powinien się znajdować poznany przez nią chłopak... jednak go nie dostrzegła. Zdezorientowana i zawiedziona dziewczyna usłyszała, jak Najwyższa jeszcze raz składa życzenia gościom, po czym poczuła dotyk delikatnie sugerujący jej, że może już zejść z widoku. Zrobiła to bez oporu.
Dlaczego sobie poszedł? Myślałam, że mnie lubi, a on przy pierwszej okazji zniknął... Nic z tego nie rozumiem. A jego zapach... Ach, w życiu tego nie zapomnę!  Ciekawe, czy jeszcze go dzisiaj zobaczę... I czy w ogóle kiedyś go jeszcze zobaczę...
W swoim zamyśleniu nie dostrzegła, że tuż przed nią stanął Guardian, zwyczajnie jak na jej gust szczerząc zęby.
- Chwila sławy, co? Nie przejmuj się, przyzwyczaisz się - odezwał się.
- Hm? - dziewczyna dopiero teraz uświadomiła sobie znaczenie sytuacji. - Guardian, dlaczego właściwie jestem "gościem specjalnym"?
- Cóż... Jakby ci to delikatnie przekazać... Można powiedzieć, że twoja babka jest jedną z najpotężniejszych Bénie swojego pokolenia. Masz dobrą linię magiczną, więc możesz się stać równie potężna. Zresztą Maria zawsze żyła w osamotnieniu, mało kto wiedział, że ma w ogóle potomstwo.
- Ach, rozumiem... Słuchaj, bez urazy i w ogóle, ale ja tego wszystkiego nie chcę. Chcę tylko odzyskać babcię, zablokować moc i wrócić do mojego dawnego życia. Moja biedna mama nawet nie ma pojęcia, że tak naprawdę nie jestem na obozie naukowym!
- Ale spokojnie, jest dużo czasu! Może jeszcze zmienisz zdanie - skrzat puścił jej oczko. - Chodź, później o tym porozmawiamy. Muszę ci jeszcze wytłumaczyć parę rzeczy związanych z obradami, ale to nie tu. Pozwolisz? - podał jej ramię.
Dziewczyna westchnęła przeciągle, jakby chciała dać do zrozumienia, że za dużo od niej wymaga, po czym chwyciła go i pozwoliła się poprowadzić do sali obrad.
Pomieszczenie było dobrze oświetlone. Ciężkie, bordowe kotary zasłaniały dość duże okna, a w centrum sali znajdował się rozłożysty, kamienny stół cały pokryty planami różnych pomieszczeń. Ściany w kolorze ciepłej zieleni pokryte były bronią. Miecze, szable, strzały, łuki, topory, proce, kusze, wysadzane drogocennymi kamieniami sztylety - to wszystko groźnie połyskiwało w zasięgu wzroku. Aylin z zaciekawieniem patrzyła w szczególności na wiszące gobeliny. Od tej czynności oderwała ją Yvette rozpoczynająca zebranie:
- Dziękuję za przybycie każdemu z osobna. Jak wiecie, znaleźliśmy się w trudnej sytuacji. Uprowadzona została nasza droga przyjaciółka, a zarazem potężnie obdarzona Bénie. Przykro mi to mówić, ale nie jesteśmy w stanie jawnie wystąpić przeciwko Plemieniu Morte. Ci, którzy zgłoszą się do tej misji, muszą wiedzieć, że w przypadku niepowodzenia nie będzie żadnej akcji ratunkowej - powiedziała dobitnie Najwyższa. - Wyprzemy się ich. Od nikogo nie oczekuję takiego poświęcenia, pójdą tylko ochotnicy - dodała.
Zaległa chwila zupełnej ciszy, która wydawała się trwać w nieskończoność. Guardian zabrał głos jako pierwszy:
- Wśród moich ludzi na pewno znajdzie się kilku dobrych agentów, którzy zgodzą się wziąć udział. Osobiście dodatkowo ich przeszkolę.
- Do jutra dowiem się, kto podejmie to wyzwanie - odezwał się przedstawiciel terranów.
- Nie wyślę mojego ludu na samobójczą misję - powiedziała stanowczo lumijka.
Oczy obecnych skierowały się w stronę przewodniczącej Rady.
- Rozumiemy twoją decyzję, Claire, i szanujemy ją. W tej sprawie spotkamy się więc jutro - oznajmiła Yvette, po czym przeszła do omawiania spraw bieżących.
Aylin zamyśliła się. Nie sądzę, by ktoś chciał ryzykować życie dla jednej osoby. Wygląda na to, że będę musiała sama się tym zająć...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ROZDZIAŁ VII - Rey

ROZDZIAŁ I - René

ROZDZIAŁ X - Aylin