ROZDZIAŁ XIII - René

Z góry zobaczył trwającą już od jakiegoś czasu wymianę ognia. Kłębowisko ciał wyglądało jak dwie wielkie, napierające na siebie fale, pomiędzy którymi od czasu do czasu w promieniach zachodzącego słońca błyszczały przezroczyste tarcze. Magiczne osłony, przypomniał sobie z lekcji teoretycznej. Gdyby Bénie chciały, mogłyby się tak bronić bardzo długo, jednak tego typu magia obronna wymagała straty znacznej ilości mocy. Poza tym, przez takie osłony nic nie mogło przelecieć - z żadnej strony. Z tego powodu takowa taktyka nie miała najmniejszego sensu.
Po jednej stronie szaro-zielona masa żołnierzy oddawała salwy z broni palnej. Po przeciwnej zaś mieszanina kolorów i ras broniła się na różnorodne sposoby. Bénie korzystały ze swych mocy, rzucając krótkie zaklęcia atakujące. Lumijki atakowały żołnierzy Plemienia u boku swoich drapieżnych zwierząt, przerzedzając szeregi wroga seriami rzutów kulami z żywego ognia. Natomiast w pobliżu terranów, którzy w skupieniu klęczeli przy ziemi, można było co jakiś czas zaobserwować przebłysk zielonej poświaty, a zaraz potem pnącza bądź inne niezwykle irytujące twory natury, które sprowadzały ludzi do parteru.
Nikt z walczących nie zwrócił uwagi na nadlatującą chmurę helikopterów bojowych, choć René był niemal przekonany, że łoskot wydawany przez skrzydła maszyn zbudziłby umarłego. Kiedy podlecieli bliżej, przyjrzał się lepiej walczącemu tłumowi. Dostrzegł rannych i poległych. Niektórych, znajdujących się nieco dalej od centrum bitwy, znoszono do specjalnie utworzonych punktów medycznych. Tam zapewne należycie się nimi zajmowano. Część z nich, po opatrzeniu ran, wracała czasem na pole bitwy, chcąc z całej siły pomóc. Jednak były to nieliczne jednostki, które nie przeżywały już powrotu do walki.
René ogarnęła wściekłość i chęć pokonania istot magicznych. Te stworzenia porwały jego brata. Nie miał zamiaru im odpuścić. Zebrał się w sobie i wyskoczył z helikopteru, wśród okrzyków towarzyszy, kiedy znaleźli się blisko pola bitwy. Pierwszy raz skakał ze spadochronem, ale nie bał się. Był zdeterminowany. Znalazłszy się już na ziemi, podążył za kolegami, wykonując polecenia dowódcy oddziału.
Gdyby ktoś go zapytał o dalszy przebieg zdarzeń, nie umiałby nawet stwierdzić, w jaki sposób znalazł się przy drzwiach budynku. Miał wrażenie, że jest w transie. Wokół rozlegał się huk wystrzałów - sam z zimną krwią oddał kilkanaście, świstały pociski. Do jego uszu dobiegały głuche odgłosy uderzeń o ciało. Dostrzegł kilku żołnierzy torujących sobie drogę w tłumie za pomocą długich kijów.
Wejścia broniła dość nieliczna grupka Bénie. Kobiety szybko cofnęły się do środka, kiedy dostrzegły, że wielu już poległo, a ich wrogów wciąż przybywa. Zdały sobie sprawę, że przegrywają, pomimo początkowej przewagi magii nad ludzką bronią. Jednak na ich twarzach René nie ujrzał przerażenia, ale zimną determinację i wielką odwagę.
Wchodził do rezydencji w towarzystwie oddziału, do którego należał. Broń dzierżył w dłoni, trzymając ją w pogotowiu. Napięcie sięgało zenitu, miał wrażenie, że łomot jego serca usłyszałby każdy przechodzący obok. Rozluźnił mięśnie, pamiętając wskazówki trenera. Nie mógł pozwolić im zesztywnieć.
Rozglądał się ciekawsko po holu. Malowidło na sklepieniu z pewnością było dziełem wybitnego artysty. Przedstawiało niebo, które było o tyle niezwykłe, że wyglądało zupełnie tak jak to na zewnątrz. Odcienie błękitu delikatnie przechodziły w pomarańcz, a potem w róż, oddając początek zachodu słońca. Srebrne zrobienia przeplatały się ze śnieżnobiałymi obłokami, łącząc dzieło sztuki z równie piękną, kremową tapetą widniejącą na ścianach.
René szedł i podziwiał duże okna z ciężkimi, bordowymi zasłonami zawieszonymi po bokach, a także wnęki w ścianie po przeciwległej stronie holu, w których umieszczono nieme posągi na piedestałach. Figury zdawały się patrzeć na niego oskarżycielsko, pytając: Dlaczego zakłócasz nasz spokój?! Otrząsnął się z tego wrażenia, skupiając uwagę na dowódcy oddziału, który właśnie gestem wydawał rozkazy.
Dotarli do końca pierwszego odcinka korytarza, który dzielił się tu na dwa poprzeczne: prawy i lewy. Wraz z połową żołnierzy ustawił się  pod ścianą po prawej stronie. Patrząc na gesty dowódcy, w myślach odliczał razem z nim. Trzy, dwa, jeden... Szybko przetoczył się przez zakręt korytarza, mimochodem rejestrując, że jego kolega robi to samo. Spiął się, czekając na odgłosy strzałów czy choćby uderzenie, ale nic takiego nie nastąpiło. Sekundę później stanął pewnie na nogach, szukając celu. Jednak w korytarzu nikogo nie było. Bezgłośnie wypuścił powietrze, w tej samej chwili uświadamiając sobie wstrzymanie oddechu.
Po raz kolejny zerknął na dowódcę i oniemiał z wrażenia - właśnie został wybrany przywódcą odłączającej się grupy. Już chciał zaprotestować, ale spojrzał na towarzyszy. W otaczających René spojrzeniach biła wyraźna aprobata. Chłopak nie zdawał sobie sprawy z szacunku, jaki zyskał u żołnierzy. Każdy z nich wiedział, że nie mógł paść lepszy wybór, jeśli chodziło o stanowisko dowodzące. Widzieli, że René był urodzonym liderem i świetnym żołnierzem, mimo braku większego doświadczenia. Był po prostu do tego stworzony.
René skinął głową, po czym bezgłośnie nakazał swojej połowie oddziału ruszać naprzód wzdłuż prawego skrzydła budynku. Wiedział, że opór przed objęciem dowodzenia jest bezcelowy i bezsensowny - w końcu jego przełożony doskonale wiedział, co robi. A przynajmniej mam nadzieję, że wie, co robi. Niemniej, nie zmieniało to faktu, że nie czuł, by zasłużył na taką pozycję w grupie. Westchnął cicho, ruszając z miejsca.
Żołnierze dotarli do pierwszych drzwi i zaczęli dokładnie i systematycznie przeszukiwać pomieszczenia. René bez emocji otworzył z wykopu drugie drzwi, po czym rozpoczął standardowe działania - otwierał szafy, zaglądał za meble i do łazienek, a także oglądał biurka wraz z ich zawartościami w poszukiwaniu map bądź ważniejszych dokumentów. Jego ruchy były mechaniczne, wyćwiczone.
Nic. Przeszukiwali jeden pokój za drugim, wpadali do kolejnych pomieszczeń z dużą ostrożnością, lecz do tej pory nikogo nie zastali. Jakby wszyscy się rozpłynęli. Żaden z żołnierzy nie znalazł też jakichkolwiek pomocnych dokumentów. René ogarniała coraz większa frustracja. Nie mógł uwierzyć, że Bénie zdążyły tak szybko ukryć jednocześnie siebie, rannych i wszystkie informacje. Uderzył pięścią w szafę, która stała akurat w pobliżu jego prawej ręki. Mebel się rozleciał, a chłopak przeklął siarczyście. Nie mogą być aż tak dobre!
René zmusił się, by dalej kierować systematycznym przeszukiwaniem posiadłości. W końcu dotarli do ciężkich, rozległych drzwi na końcu korytarza. Jak przy wejściu do każdego poprzedniego pomieszczenia, tu także jeden z ludzi otworzył jedno ze skrzydeł, kiedy cała reszta ostrożnie wchodziła do środka. Znowu nikogo nie zastali. Okazało się, że stoją na progu ogromnej biblioteki. René postanowił rozkazać żołnierzom sprawdzić, czy rzeczywiście było tam tak pusto, jak na to wyglądało, a samemu się rozejrzeć.
Niespiesznie przeglądał księgi pozostawione w nieładzie na najbliższym stoliku. Jednak tytuły były w nieznanym mu języku i nie potrafił zrozumieć ani słowa. Podniósł wzrok, zastanawiając się, gdy spostrzegł coś małego, co połyskiwało na podłodze pod przeciwległą ścianą. Niby nic, ale René nie wierzył w przypadki. Podszedł bliżej, by przekonać się, co zwróciło jego uwagę i ujrzał delikatny, srebrny naszyjnik z cyrkonią. Dziwne, pomyślał. Podnosząc go, rozejrzał się. Na wyciągnięcie ręki nie było ani regału z książkami, ani kącika relaksacyjnego. Tylko zamknięte okno. Zamknięte, więc nikt tędy nie wychodził... Ktoś musiał go zgubić w roztargnieniu, przez pośpiech.
René przykląkł i w skupieniu przeegzaminował kawałek boazerii biegnącej pod oknem. Wzory na niej były proste i kanciaste - ot, prostokąty i proste linie, nic szczególnego. A jednak dobrze przeszkolony wzrok młodzieńca odnalazł delikatną, prawie niezauważalną, szczelinę przy jednym z wgłębień. Gdyby skrytka była nowa, zapewne by jej nie odnalazł, jednak ta musiała być używana często przez wiele lat, przez co przestała być tak szczelna. René przycisnął kawałek boazerii w kształcie prostokąta i ujrzał, jak rzeczony prostokąt ustępuje pod naciskiem. Nie widząc innej metody, przesunął drzwiczki skrytki w lewo, mocno przyciskając do niej palce.
Jego oczom ukazało się głębokie na długość dłoni wnętrze. Serce chłopaka zabiło szybciej, gdy zdał sobie sprawę, że w skrytce znajdowały się mapy i plany okolicy, czyli to, czego Malkont najbardziej pożądał. René uśmiechnął się w duchu do siebie. Szef będzie zadowolony, pomyślał. Rozwinął jedną z map na stoliku w jednym z pobliskich kącików relaksacyjnych, a jego oczom ukazał się dokładny plan z dużym, ozdobnym podpisem na górze. Corion.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ROZDZIAŁ VII - Rey

ROZDZIAŁ I - René

ROZDZIAŁ X - Aylin