ROZDZIAŁ XII - René

Jedna z lamp zapaliła się, gdy tylko weszli do pokoju. Resztę świateł mężczyźni musieli włączyć sami. Pomieszczenie było niemal puste, postawiono tam jedynie kilka mebli, które najwyraźniej służyły do eksperymentów. Pośrodku stał duży stół, a na nim umieszczono cztery przedmioty: srebrną kulę mieszczącą się w dłoni, kawałek liny, maleńką, drewnianą różdżkę i lśniące lusterko.
Malkont złapał za linę, po czym jednym zwinnym ruchem rzucił nią w podwładnego. Rozległ się zduszony siłą woli jęk bólu, kiedy mężczyzna runął na ziemię - związany.
- Spróbuj go rozwiązać - polecił chłopakowi, widząc sceptyczną minę na jego twarzy.
René spróbował, lecz nie mógł ruszyć grubego sznura, choć był jedynie owinięty wokół powalonego mężczyzny. Sprawdził raz jeszcze. Nie znalazł jednak żadnego węzła, haczyka, zapięcia czy obciążnika... Słowem - lina nie powinna była się trzymać.
- Czy to jakaś nowoczesna technologia? - zdziwił się.
- Nie, to magiczny przedmiot. Ma pamięć ciała: tylko ten, kto go użył, może go usunąć.
Oznajmiwszy to, podszedł do żołnierza, dotknął sznura, a więzy opadły na ziemię. Widząc szok René, postanowił kuć żelazo, póki gorące. Chwycił kulę, po czym uniósł ją do góry i puścił. Zawisła w powietrzu. Chłopak oczywiście sprawdził, czy nigdzie nie ma żyłki - nie było. Zdumiewające, pomyślał.
Malkont polecił mu teraz pomyśleć o czymś, co chciałby zobaczyć, i spojrzeć w lustro. Tak zrobił. Jego pierwszą myślą była Claire. I rzeczywiście ujrzał ją na kanapie, ze zmierzwionymi włosami, kubkiem herbaty w ręce i książką w drugiej.
- Kamery - powiedział z wyrzutem. - Zamontowaliście kamery.
Od razu jednak dostrzegł lukę w swoim rozumowaniu, której Malkont nie omieszkał mu wytknąć.
- Ale skąd miałbym wiedzieć, co chcesz zobaczyć? - w jego głosie słychać było pewność siebie.
- Mogliście to przewidzieć - machnął ręką René, ale widać było, że nie wierzy w to tak mocno, jakby chciał.
Szef, jak nazywano Malkonta, skinął głową. Oczywiście, można było brać pod uwagę taką możliwość
- Tego jednak nie zdołasz wyjaśnić - rzekł, biorąc do ręki maleńką różdżkę.
Szef bandy wykonał kilka nieskomplikowanych ruchów nadgarstkiem i na ciężkim stole pojawiło się ciastko. Uśmiechnął się do siebie. Różdżka potrafiła zrobić tylko tą jedną rzecz - najwyraźniej magiczny przedmiot skonstruowano dla uciechy dzieci.
René przetarł oczy ze zdziwienia. Nigdy wcześniej nie widział niczego takiego. Co więcej, nie śmiał nawet śnić o magii, uważając ją za zwykły wymysł marzycieli i miłośników fantasy.
- Jak to możliwe? - zapytał, zdumiony.
- Magia - odparł krótko Malkont, podając już i tak natrętnie nasuwającą się odpowiedź.
Dopiero teraz, nie bez satysfakcji, mógł stwierdzić, że René uwierzył.
☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆
Z zaskoczeniem stwierdził, że Plemię Morte to nie gang, jak myślał do tej pory, ale tajna grupa profesjonalnie wyszkolonych wojowników, a na świecie toczy się cicha, zaciekła walka pomiędzy dwoma siłami sprawczymi - ludzką i magiczną. Zawarł więc kolejną umowę z Malkontem. Teraz należał do Plemienia Morte do momentu, kiedy odzyska brata. Był przekonany, że Rey jest zakładnikiem, w końcu tak powiedział szef. René obrał sobie za punkt honoru, by sprowadzić go do domu.
Już sama nazwa organizacji dawała do myślenia. W dosłownym tłumaczeniu brzmiała: Plemię Śmierci. Każdy człowiek, słysząc tą nazwę, kojarzył ją z jakimś gangiem bądź organizacją przestępczą. Jednak Plemię Morte nie traciło czasu na porachunki między ludźmi, którzy dbali jedynie o czubek własnego nosa. Przodkowie Malkonta od stuleci walczyli z istotami magicznymi, próbując je wyplenić, tym samym przywracając dominującą rolę człowieka we wszystkich wymiarach. Jak dotąd proces trwał bardzo wolno, niemal niezauważalnie, ale liczba magicznych istot zmniejszyła się i szef Plemienia Morte planował mocne uderzenie, które przesądzi o wygranej w tej wojnie.
René już od kilku tygodni ciężko trenował pod okiem Hovera. Teraz całe jego jestestwo pochłaniała seria kopnięć, uderzeń i rzutów o matę. Uczył się strzelać z broni, rzucać nożem, a także skutecznie związywać ludzi. Oprócz tego czekało go jeszcze kilka teoretycznych lekcji na temat magii i istot magicznych. W założeniu miało mu to pomóc przetrwać w razie zagrożenia życia, jednak chłopak dowiedział się od poznanych ludzi Malkonta, że i tak przy każdej misji ginie wielu żołnierzy. Byli przygotowani na to, że mogą zginąć w każdym momencie - w końcu brali udział w wojnie, straty zawsze się zdarzały.
Pomyślał o Caire czekającej na niego w domu. Co prawda dostał kwaterę na terenie bazy wypadowej, jednak co kilka dni wybierał się ją odwiedzić. Wtedy dziewczyna denerwowała się, gdy próbowała dowiedzieć się, gdzie René przebywał, co robił i dlaczego nie chciał z nią o tym rozmawiać. Czyli zupełnie odchodziła od zmysłów. Na ich spotkaniach zbyt często radość zmieniała się we frustrację, złość, a następnie płacz Claire, aż wreszcie René wychodził zupełnie przybity z coraz mocniejszym postanowieniem, by trenować ciężej, starać się bardziej i w ten sposób spróbować wybić sobie z głowy pomysł wyznania jej wszystkiego po kolei. W końcu chciał ją chronić, a nie sprawić, by się bardziej martwiła. Muszę jakoś to przetrzymać, usilnie starał trzymać się tej myśli.
Drgnął, słysząc głęboki głos Hovera tuż nad swoim uchem:
- Nie żyjesz.
Trener nie musiał mówić głośno, wystarczyło dobitnie wyszeptać to jedno zdanie, by René zrozumiał swój błąd. Rozproszył się na kilka sekund, co dało przeciwnikowi szansę na złamanie jego linii obrony. Gdyby to nie był trening, już by nie żył. Uświadomił to sobie dobitnie, gdy tylko poczuł chłodne ostrze stali tuż przy delikatnej skórze swojego gardła.
Hover odsunął sztylet i stanął przed René, taksując go wzrokiem. Kiwnął nieznacznie głową, podejmując szybką decyzję. Chłopak wytrwale ćwiczył od rana, to był najwyższy czas na odpoczynek. Poza tym zaczynał odpływać myślami. Mały błąd przez rozkojarzenie i komuś mogłaby się stać poważna krzywda.
- Przerwa - powiedział mężczyzna.
René odetchnął z ulgą. Musiał przyznać przed samym sobą, że był już zmęczony, a pora obiadowa zbliżała się wielkimi krokami. Patrzył, jak Hover odchodzi, ale po chwili coś mu się przypomina i się odwraca.
- A i René... - zaczął.
- Tak?
- Twoi przeciwnicy nie będą tak wyrozumiali - oznajmił surowo.
Cały Hover, pomyślał chłopak. Przez głowę przemknęło mu powiedzenie, które jego trener powtarzał mu nieustannie: Walcz bezbłędnie, a będziesz mógł sobie pozwolić na uczucia. Mężczyzna już wiele razy widział świetnie wyszkolonych żołnierzy ginących z tego tylko powodu, że chcieli kogoś ratować i rozproszyli swoją uwagę. Uważał, że silne uczucia na polu bitwy zawsze były zgubne. Lojalność, owszem, była ważna, ale nie można było sobie pozwolić na brak należytej koncentracji i zatracenie możliwości chłodnego myślenia. René bezgłośnie zgodził się z trenerem. Cóż, w pewnym sensie ma rację.
Usiadłszy na ławce, oparł się o ścianę, która wydała mu się cudownie chłodna. Oddychał ciężko, a jego ciało parowało od zyskanej podczas treningu temperatury, sprawiając, że na drewnianej, polakierowanej ławeczce skropliły się para wodna i pot. Sięgnął po butelkę i napił się świeżej wody, która spłynęła po wyschniętej ściance gardła, niosąc upragnione ukojenie. Rozkoszował się tym uczuciem jeszcze przez chwilę, po czym wreszcie uwolnił szamotaninę myśli, uspokajając się obserwowaniem otoczenia.
Wokoło ćwiczyło około dziesięciu par mężczyzn - w większości przyjaciół walczących ramię w ramię. Nawet starannie rozmieszczone wywietrzniki systemu wentylacyjnego nie były w stanie zneutralizować tworzącego się zaduchu. W pomieszczeniu, w którym się znajdowali, umieszczono sporo sprzętów i broni, pomocnych podczas treningów - od tradycyjnych, takich jak noże, kije i worki treningowe, po nowoczesne, jak bieżnie czy wirtualną strzelnicę.
Przyjrzał się lepiej parze mężczyzn ćwiczących pod przeciwległą ścianą. Obaj nosili cienkie podkoszulki na ramiączkach, do tego długie, wygodne spodnie moro i wytrzymałe, skórzane buty używane w terenie. Korzystali z długich, drewnianych drągów, które głośno stukały o sobie w takt ruchów wojowników. Stworzony w ten sposób przez nie rytm odbijał się w uchu René, wprowadzając go w swego rodzaju trans. Zaśmiał się w duchu. Wygląda relaksująco, ale takie nie jest. Z zamyślenia wyrwał go dudniący dźwięk alarmu.
Biegnąc po broń, rozszyfrowywał w głowie sygnały. Długi, długi, długi, przerwa, czyli trzy długie... Mobilizacja do walki w innym wymiarze. Zwolnił kroku i zobaczył, że mężczyźni wokół niego również się uspokajają. Nie było bezpośredniego zagrożenia. Uznał, że ma dość czasu na przygotowanie się. Żołądek zacisnął mu się w supeł, kiedy pakował do dużego, podróżnego plecaka długoterminowe racje żywieniowe, które odebrał po drodze do kwatery. Inne potrzebne rzeczy, takie jak koc, śpiwór i scyzoryk, były już w środku od dawna na takie właśnie wypadki.
Za pas włożył parę ostrych jak brzytwa noży i pistolet. Na barkach znalazła się maskująca, nieprzemakalna kurtka. Wziął głęboki wdech. Kiedy wypuścił powietrze, poczuł, że zdenerwowanie ustąpiło miejsca zimnej determinacji. Był gotowy.
☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆
Huk skrzydeł nie przeszkadzał już tak bardzo jak za pierwszym razem. Helikopter poruszał się szybko i pewnie, niemal płynął w powietrzu. René uśmiechnął się do siebie, spoglądając przez okno. Pomyślał, że chyba śni, więc postanowił się uszczypnąć. Ałć! Zabolało.  Przeklął za to samego siebie.
Odetchnął, na powrót odzyskując dobry humor. Dawno nie czuł się tak wolny. Musiał przyznać, że nowy styl życia bardzo mu odpowiadał, a siła, jaką zyskał poprzez treningi, imponowała. Już wiedział, że każda część jego jestestwa przynależy do Plemienia Morte. Dawne marzenia o założeniu stadniny koni odeszły na dalszy plan.
Malkont przypuszczał, że chłopak zostanie w szeregach jego armii, nawet po odzyskaniu brata. Zauważył, że jego nowy podwładny czerpie satysfakcję z obecnego stanu rzeczy i podejrzewał, że René nieprędko zapragnie powrotu do tak zwanej normalności. Nie wiedział jeszcze, jak dużo ma racji.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ROZDZIAŁ VII - Rey

ROZDZIAŁ I - René

ROZDZIAŁ X - Aylin