ROZDZIAŁ IX - Aylin

Kiedy się ocknęła, Adrian pochylał się nad nią, a w powietrzu czuć było spaleniznę. Zauważyła łzę spływającą po policzku chłopaka. Poruszał ustami, ale ona nic nie słyszała. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, co mówi. Cieszył się, że żyła, miał łzy w oczach. Pomógł jej się podnieść, po czym przytulił ją tak delikatnie, jakby miała się zaraz rozpaść. Poszukała wzrokiem babci. Staruszka siedziała nadal związana kilka metrów dalej, patrząc na parę przyjaciół, a w jej oczach odbijała się duma i radość. Adrian po upewnieniu się, że z dziewczyną wszystko w porządku, podszedł do jej babki, uwalniając ją z więzów.
Gdzie zniknęły moje liny? Rozejrzała się. To, co zobaczyła, zaskoczyło ją. Wszyscy strażnicy obecni w pomieszczeniu, a także wychodzący mężczyzna, leżeli teraz nieprzytomni na podłodze. Nie było śladów walki. Co tu się, do licha, stało?
- Chodź, musimy iść - powiedział Adrian, ciągnąc dziewczynę w stronę wyjścia.
Nie opierała się. Wiedziała, że cokolwiek się przed chwilą stało, musi poczekać z pytaniami, aż wydostaną się z twierdzy. Ruszyła więc za chłopakiem, podtrzymując swoją babcię, która ledwo nadążała za nimi, choć nawet nie biegli. Wiadomo, nie można było więcej od niej wymagać.
Adrian chwycił za pistolet jednego z poległych strażników. Szedł przodem, sprawdzając każdy zaułek, zanim Aylin zdążyła go dogonić. Babka uśmiechała się do dziewczyny pokrzepiająco. Dobrze znów ją mieć przy sobie, pomyślała Aylin. Cieszyły się, że z powrotem były razem, lecz napięcie ich nie opuszczało. Miały świadomość, że nie są jeszcze bezpieczne, więc milczenie musiało im na razie wystarczyć. Dziewczyna zerknęła ukradkiem na Adriana, który, skupiony na swoim zadaniu, pewnie prowadził je do wyjścia. Był w opłakanym stanie. Teraz zauważyła, że w kilku miejscach na jego porwanych spodniach pojawiły się plamy sączącej się krwi. Rany nie były głębokie. Na szczęście nie oberwał też z broni palnej, ale wyraźnie cierpiał. W grymasie na twarzy, który inni na pierwszy rzut oka mogli odebrać jako wyraz zdeterminowania, Aylin dostrzegała niewyobrażalny ból fizyczny. To jednak nie spowalniało chłopaka.
Szli jak najciszej przez ciemny, wąski korytarz. Zalegający w nim spokój mógł oznaczać tylko ciszę przed burzą. Nagle zza rogu wychynął cały zbrojny oddział. Obie zaskoczone strony szybko przystąpiły do ataku i w oka mgnieniu rozległy się strzały. Bénie użyły zaklęć oszałamiających, podczas gdy Adrian celował do mężczyzn ze swojej broni. Strażników jednak napływało coraz więcej i więcej, pojawili się nawet z drugiej strony korytarza. Aylin odwróciła się, by chronić tyły. Krzyknęła, wkładając w zaklęcie duże pokłady mocy. Miało wprawić napastników w stan odrętwienia na wystarczająco długo, żeby mogła uciec.
W pewnej chwili wśród odgłosów wystrzałów dziewczyna usłyszała za plecami przenikający okrzyk bólu. Upewniając się, że z jej strony nie nadbiegają kolejne fale strażników, Aylin zwróciła się w drugą stronę i rzuciła zaklęcie oszałamiające dla ostatniej grupy napastników. Spostrzegła Adriana leżącego na podłodze i swoją babcię, która teraz pochylała się nad nim. Staruszka siedziała z zamkniętymi oczami, trzymając wyciągnięte dłonie nad raną na piersi chłopaka. Ten ciężko oddychał i był bliski omdleniu. Maria Redwood też była ranna, choć nie tak mocno. Miała tylko kilka ran ciętych. Najwyraźniej nie zwracała na nie uwagi, poświęcając całą na uleczenie Adriana.
- Wstawaj, musimy stąd uciekać - odezwała się, ukończywszy proces uzdrawiania.
Chłopak podniósł się, gorąco dziękując starszej Bénie za okazaną pomoc. Cała trójka ruszyła do wyjścia. Nic nie wskazywało na to, że babcia Aylin była osłabiona, jednak dziewczyna wiedziała, ile energii ją to kosztowało. Spojrzała ponuro na ukochaną staruszkę, szukając oznak zmęczenia. Oczywiście odnalazła je. Podkrążone oczy, pogłębiające się zmarszczki, a także lekko spowolnione ruchy świadczyły nie tylko o jej zaawansowanym wieku. Maria Redwood już się nie uśmiechała, skupiła się na zmuszaniu mięśni do ruchu.
Drzwi, nareszcie, pomyślała Aylin, widząc główne wyjście z twierdzy. Adrian dał jej znak, że on zajmie się strażnikami przy ogrodzeniu, a ona ma zabezpieczać tyły. Otworzywszy drzwi, ruszyli w kierunku potężnej bramy, otwierając ogień. Szli szybkim krokiem, a strażnicy byli usuwani przez nich z drogi jeden po drugim. W pobliżu, po raz kolejny w tym dniu, rozległy się strzały, a gorące powietrze tego świata zgęstniało od narastającego napięcia między walczącymi stronami. Adrian był szybki i precyzyjny, trafiał przeciwników, zanim oni zdążyli zareagować. Na szczęście było ich tu dość mało.
Wtem dziewczyna poczuła, jak jej babka upada obok, muskając jej ramię ręką. Aylin zajęło dobrą chwilę, zanim dostrzegła strzelca wyborowego w jednym z okien twierdzy. Cholera, pomyślała i rzuciła zaklęcie unieruchamiające, jednocześnie przebiegając wzrokiem pozostałe otwory okienne. Gdy upewniła się, że są puste, odwróciła się do babki. Zauważyła ranę postrzałową w prawym boku. Zdeterminowana, nie zważając na miejsce, w którym się znalazła, wniknęła zmysłami wewnątrz ciała babki. Obrażenie było poważne, ale próbowała je uleczyć. Dziewczyna włożyła całą siłę woli i potężną dawkę mocy, żeby naprawić szkody fizyczne, szybko trawiące siły starej Bénie.
- Aylin - usłyszała ciche wołanie przebijające się przez powłokę skupienia dziewczyny. - Aylin, przestań, to nic nie da - głos skłonił ją do otwarcia oczu.
Spojrzała na oblicze Marii Redwood, swojej ukochanej babci, w której oczach zobaczyła ogrom miłości.
- Weź to - drżącą dłonią staruszka podała jej amulet o kształcie Triquetry. - Kocham cię, Aylin, pamiętaj o tym. Zawsze będę przy tobie. Obiecaj... mi... że nie oddasz... mocy... - spojrzała na wnuczkę z napięciem.
Po chwili znieruchomiała, wypuszczając z płuc ostatni oddech. Aylin nie zauważyła nawet, kiedy po twarzy pociekły jej łzy...

☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆

Siedziała jak co dzień w tym samym ciemnym pomieszczeniu, w tym samym miękkim fotelu, bawiąc się bez celu szklanką. Jej ręka poruszała się równomiernie, jakby z precyzją, jednak dziewczyna niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w mały, drewniany stolik stojący obok. Jej zaciśnięta szczęka świadczyła o rosnącym gniewie.
Niech to wszystko szlag! Tylu ludzi zginęło tylko po to, by jedna staruszka została zastrzelona tuż przed wyjściem... Na cholerę mi ta cała moc, skoro nie potrafię jej nawet obronić?! A teraz, kiedy już jej nie ma... Czy to wszystko ma dalej jakiś sens? Ona tak bardzo chciała, żebym kontynuowała naukę magii... Tylko że ja nie chcę tego robić. Pociągnęła łyk odświeżająco zimnego drinka. Coca Cola z wódką. Jakiś czas temu polubiła zagłuszać w ten sposób nieprzyjemne emocje i tak jej zostało. Nie piła do upadłego, chciała się tylko lekko rozluźnić. Poczuła w przełyku charakterystyczny smak, którym rozkoszowała się przez moment. 
Chciałabym nigdy się nie dowiedzieć o tym świecie, nigdy nie dowiedzieć się o swojej mocy. Westchnęła. Tak bardzo mi jej teraz brakuje... Tych codziennych chwil, kiedy siadałyśmy w jej saloniku, pijąc herbatę i rozmawiając. Wydawałoby się, że jeszcze wczoraj śmiałyśmy się razem. A teraz podchodzi do mnie tyle osób, składając kondolencje, a ja nie mogę sobie uświadomić, że jej nie ma. Z drugiej strony, powoli zdaję sobie sprawę, że nic o niej nie wiedziałam... Najwyraźniej jestem zupełnie bezużyteczna.
Przypomniała sobie ostatni spokojny wieczór spędzony z babką. Maria Redwood jak zwykle przywitała ją ciepło, od razu podając kawę i ciasteczka. Przecinek, czarny kot babci, łasił się do nóg dziewczyny, licząc, że coś dla niego ma. Aylin zauważyła wtedy, jak przez ułamek sekundy po twarzy jej babki przemknęło poczucie rozżalenia, by bezpowrotnie zniknąć. Nic potem nie wskazywało na choćby chwilę niepokoju. Maria była już stara, nie dało się tego ukryć. Dużo przeżyła, jednak cały czas się uśmiechała, jakby chciała umrzeć z uśmiechem na twarzy. Wokół oczu widocznych było wiele maleńkich zmarszczek, a włosy już dawno przybrały siwą barwę. Jednak staruszka zawsze była duszą towarzystwa, a jej paplanina potrafiła każdego pokierować na wybrany przez nią tor. Lubiła się ruszać i mimo sędziwego wieku jak najczęściej wybierała się na przejażdżki rowerem. Ponadto była wybitnie uzdolnioną kucharką, choć większość ciast w ogóle jej nie wychodziło. Nie przejmowała się tym i nadrabiała, jak mogła. W głowie Aylin rozległy się usłyszane wtedy słowa babki: Kwiatuszku, wiem, że początki są trudne, ale możesz dzięki temu uczynić wiele dobrego. Nie zdarzyło się, żeby Bénie z naszego rodu oddała moc. Jesteś jeszcze młoda, a ja mam swoje lata i niedługo umrę, a wtedy ty staniesz się pełną Bénie. Poradzisz sobie, wiem to. Musisz się tylko wiele nauczyć.
Upiła kolejny łyk, tym razem już nie tak mały, zaciskając mocniej rękę na grubym szkle. Dotarłam do jej więzienia tylko po to, by zobaczyć, jak umiera? Nie byłam w stanie jej uleczyć... Jaki jest sens w moim życiu, jeśli nie potrafię nic osiągnąć? Najlepiej by było, gdybym nigdy nie dostała mocy. Byłby spokój, a Yvette nie miałaby teraz tylu problemów na głowie... Nie wiem, co ja tu jeszcze robię, powinnam się zmyć stąd dawno temu. Albo strzelić sobie kulkę w łeb, albo wpaść pod samochód w moim wymiarze. Dla mnie tam bez różnicy. Ostatnią myślą kierowała głównie złość na samą siebie. Wzdrygnęła się. Gdyby ktoś mógł odczytać jej ponure myśli, prawdopodobnie przestraszyłby się. Zaśmiała się nerwowo.
Przez kilkanaście ostatnich dni czuła się otępiała, jakby zrobiła się głucha na szepty rzeczywistości. Często sucho analizowała fakty, jak gdyby była postronną osobą bez związku ze sprawą. Wtedy właśnie uciekała do miejsc takich, jak ta biblioteka, gdzie nie było nikogo, kto mógłby jej przeszkodzić w myśleniu. Miała też momenty, że docierała do niej strata, jakiej zaznała. Podczas takich chwil wolała zamknąć się w swoim pokoju i płakać, póki nie zasnęła. Więc tak, właściwie cały czas była sama.
Ciąg jej rozmyślań przerwało skrzypnięcie ciężkich, drewnianych drzwi. Aylin nerwowo potarła wiszący na jej szyi amulet.
- Przepraszam panienkę, panicz Adrian chciałby się z panią widzieć - zawołał cienki głosik zza uchylonych drzwi.
Ach, no i ta stale pilnująca jej skrzacica. Aylin miała już serdecznie dość służby przebywającej z nią 24 godziny na dobę. Yvette twierdziła, że to dla jej wygody, żeby niczego jej nie brakowało, ale dziewczyna miała wrażenie, że to tylko pretekst do strzeżenia jej jak dziecka. I najprawdopodobniej miała rację, gdyż podobno ataki Plemienia Morte się nasiliły, a Aylin przychodziły do głowy różne pomysły... W dodatku skrzacica była niemożliwie uległa, jakby nie miała własnego zdania. Zabraniała dziewczynie tylko wyjścia na dwór, bo Rada ogłosiła stan nadzwyczajny. Aylin prychnęła z niezadowoleniem, po czym odpowiedziała:
- Niech wejdzie, co mi tam.
Do pomieszczenia wszedł Adrian, ten sam chłopak, który prawdopodobnie uratował jej życie, pomagając uwolnić Marię Redwood z twierdzy. Miał na sobie jasnoniebieską koszulę i brązowe spodnie. Wyglądał elegancko, ale bez przesady. Taki styl Aylin lubiła u mężczyzn najbardziej. Dlaczego o tym pomyślałam? Postanowiła skupić się na jego twarzy. Blond włosy opadły lekko na czoło, przysłaniając je na moment, a w niebieskich oczach można było utonąć...
- Piłaś - to nie było pytanie.
Odwróciła wzrok.
- Nadal to robię - starała się wywrzeć wrażenie, że nie powinien się tym przejmować.
Adrian spojrzał na nią, ale trudno było wyczytać cokolwiek z jego wyrazu twarzy.
- Często tu siedzisz.
A więc zauważył. Nie odpowiedziała, gapiąc się bezmyślnie na jakąś mało ciekawą książkę na półce.
- Aylin, minął już prawie miesiąc. Kiedy wreszcie przestaniesz się nad sobą użalać?
Chłopak zapytał niemal błagalnym tonem, ale nawet to nie złagodziło napływu emocji. Skąd on mógł wiedzieć, jak się czuła? Nigdy nie stracił nikogo. Nie ma prawa mówić do mnie w ten sposób, pomyślała.
- Daj mi spokój - mruknęła ze złością.
- Nie - mówiąc to, położył dłoń na jej ramieniu. - Rozumiem, że jest ci ciężko, ale...
- Nie, niczego nie rozumiesz! Mam ochotę tu siedzieć i będę to robić, a jeśli coś ci przeszkadza, to wyjdź! - popatrzyła na niego z wyzwaniem w oczach.
Chwila ciszy przedłużała się, a panujące napięcie domagało się rozładowania. Aylin nie mówiła prawdy. Nie miała najmniejszej przyjemności w przesiadywaniu sam na sam ze swoimi myślami, a tym bardziej nie chciała, żeby wyszedł. Ale on nie musiał tego wiedzieć.
W końcu odpuścił, urywając ich kontakt wzrokowy.
- Zapraszam cię wieczorem na kolację. Będę czekał u siebie o 19. Tylko mam jedną prośbę... - tutaj zawahał się. - Nie pij już dzisiaj więcej, dobrze?
Po tych słowach wyszedł z biblioteki, zostawiając ją samą. No tak, po minionych wydarzeniach Adrian i Naan dostali pokoje w rezydencji, tak samo jak ona. Jo nie okazano takich honorów, ale ona się tym nie przejmowała. Twierdziła, że i tak nie mogłaby tam wytrzymać. Aylin trochę jej teraz brakowało. Po ogłoszeniu stanu nadzwyczajnego Jo nie mogła już ich odwiedzać. Westchnęła. Będę musiała uporać się z tym sama.
Dziewczyna wstała, patrząc z grymasem na pozostałość szklanki. Cóż, nie zaszkodzi, jeśli dopiję, stwierdziła. Wychyliwszy ostatnią porcję napoju, ruszyła do drzwi.

☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆

Za oknem słońce chyliło się ku zachodowi, rozpraszając przepiękne, pomarańczowe promienie między chmurami. Na zegarze stojącym w rogu dochodziła dziewiętnasta. Aylin stała na środku pokoju w czerwonokrwistej sukni wieczorowej z satyny. Kreację dopełniały krótkie, wiszące kolczyki z cyrkoniami oraz skromny, srebrny naszyjnik do kompletu. Dziewczyna już od Lucie, żony Guardiana, nauczyła się, że w rezydencji Wielkiej Rady powinna ubierać się stosownie do okazji. Skoro zaproszenie chłopaka było formalne, zamierzała właśnie tak je potraktować. Zresztą zaczynały jej się podobać stroje, które jej przynoszono. Uśmiechnęła się smutno do swojego odbicia w lustrze. Żadnych słabości, nie dzisiaj wieczorem. Nie chciała pokazywać Adrianowi, w jakim faktycznie była stanie. Przecież wiedziała, że wyprawa może się tak skończyć. On by mnie nie zrozumiał, stwierdziła z rozżaleniem. Z drugiej strony Adrian był jej przyjacielem, był gotowy za nią zginąć. Nie była do końca pewna, dlaczego chce przy nim zgrywać twardą.
Jej uwagę zwróciło delikatne pukanie do drzwi.
- Panienko, przyniosłam szpilki, o które panienka prosiła - rozległ się stłumiony głos skrzacicy.
Aylin nacisnęła klamkę, wpuszczając ją do środka.
- Dziękuję - powiedziała, przymierzając buty. - Leżą jak ulał - uśmiechnęła się.
- Cieszę się - radość na twarzy skrzacicy wydawała się szczera. - Czy potrzebne będzie coś jeszcze?
- Nie, dziękuję, Nino. Jestem już gotowa.
Zerknęła na zegar. Minuta do dziewiętnastej. Dziewczyna nie lubiła się spóźniać, więc zdecydowanym krokiem wyszła na korytarz i ruszyła w stronę pokoju Adriana, zostawiając skrzacicę w pokoju. Jej kroki rozlegały się głośnym echem, kiedy stąpała po lśniącej posadzce. Wsłuchiwała się w ten niemal hipnotyczny dźwięk, a gdy dotarła do celu, było jej prawie przykro, że rytm się urwał. Prawie. Teraz czekało na nią spotkanie z kimś, kto okazał się być jej obrońcą i przyjacielem.
- Adrian - wyszeptała to imię tak cicho, że sama nie do końca usłyszała swój szept.
Podniosła rękę i po chwili zawahania zapukała. Cisza zaległa dosłownie na moment, jednak nawet podczas tej krótkiej chwili Aylin zdążyła stracić jakąś część pewności siebie. Nagle drzwi otworzyły się, a w progu stanął Adrian z rozbrajającym uśmiechem na ustach.
- Cieszę się, że przyszłaś - powiedział, wskazując gestem, by weszła.
Dziewczyna, znalazłszy się na środku pokoju, rozejrzała się z ciekawością. Pod dużym oknem stał niewielki stolik nakryty kremowym, delikatnym obrusem. Porcelanowa zastawa, wymyślnie złożone serwetki i jeszcze niezapalone świece rozłożone po całym pokoju tworzyły uroczysty nastrój. Białe, niemal przezroczyste firanki falowały na delikatnym wietrze dostającym się przez uchylone okno.
Aylin westchnęła z podziwem, widząc obraz znajdujący się na przeciwległej ścianie. Widniało na nim szmaragdowe wzgórze, a w tle widać było zamek. Głównym elementem dzieła najwyraźniej był jednorożec, któremu dziewczyna przyglądała się najdłużej. Piękny, biały róg i lśniąca, również śnieżnobiała sierść pokryte były przez malarza pewnego rodzaju brokatem, który sprawiał, że zwierzę zdawało się lśnić w świetle księżyca.
- Niesamowity - szepnęła, nie mogąc oderwać wzroku od jednorożca.
- Istotnie - odezwał się Adrian. - Mają w sobie wiele wdzięku. Jeśli chcesz, pokażę ci jakiegoś kiedyś. Niektóre wymiary zaprzęgają je nawet do powozów.
Aylin uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Jeśli się już napatrzyłaś, zapraszam do stołu - oznajmił chłopak, po czym w szarmanckim geście odsunął krzesło, gdy chciała usiąść.
- Naprawdę się postarałeś - powiedziała, obserwując, jak jej towarzysz zasiada do kolacji.
- Cóż, jak pewnie się domyśliłaś, to nie ja - uśmiechnął się rozbrajająco. - Ale miło mi, że ci się podoba.
Aylin zachichotała. To niesamowite, jak on szybko potrafi wprowadzić mnie w dobry nastrój, pomyślała. Przyjaciele jedli kolację długo, gdyż często przerywali konsumpcję na rozważanie pytań typu: "A co, jeśli Leprechauny istnieją?" lub śmianie się do rozpuku z siebie nawzajem. Ogólnie mówiąc, wieczór minął im szybko i w przyjemnej atmosferze.
Ostatnie czerwone promienie słońca rozlewały się po pokoju, gdy Adrian spoważniał. Spojrzał na Aylin, jakby rozważał, czy traktuje go poważnie i patrzyłby tak jeszcze długo, gdyby dziewczyna nie przerwała milczenia:
- Mam coś na nosie?
- Nie, nie, skądże - odparł lekko poddenerwowany.
Tym razem to ona spojrzała na niego badawczo. Miał zaczerwienione policzki, zaciśnięte usta, nieobecny wzrok. Czyżby był chory?
- Źle się czujesz? - zapytała z autentyczną troską. - Może mam pójść po lekarza?
- Nie, nic mi nie jest - uśmiechnął się przepraszająco. - Chcę tylko, żebyś wiedziała, że jestem tu z tobą, nawet jeśli ty mnie nie zauważasz.
- Słucham? - wyrwało jej się w zdziwieniu.
- Też tu jestem i mogę wysłuchać tego, co cię tak bardzo dręczy. Tylko dopuść mnie do siebie... - wyjaśnił, odruchowo oczekując na kontratak z jej strony.
Ale żaden atak nie nastąpił. Aylin wpatrywała się w niego zamurowana. Doszła do wniosku, że Adrian miał rację - nie odsłaniała nikomu swojego wnętrza. Dlaczego? Być może nie chciała odkrywać swoich ran. Siebie mogła oszukiwać, nie zgłębiając ponurych myśli, ale przyjaciel będzie próbował odkryć ich źródło. W tym momencie podjęła decyzję:
- Masz rację - powiedziała zrezygnowana.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ROZDZIAŁ VII - Rey

ROZDZIAŁ I - René

ROZDZIAŁ X - Aylin